Zacząłem przeglądać katalog S. Kinga i na pierwszy ogień poszły tytuły, które znałem z filmów:
Skazani na Shawshank - film uwielbiam, chociaż widziałem chyba z 25 lat temu, ale do dziś pamiętam niektóre sceny. Książkę (właściwie to chyba nowelą można by nazwać - ok 100 stron) pyknąłem momentalnie. Właściwie jest to scenariusz do filmu. Nie zidentyfikowałem żadnej różnicy poza jednym detalem dot. głównego bohatera (w książce miał być niewysokim gościem, a w filmie grał go T. Robbins, który ma gdzieś chyba pod 2 metry. Zresztą grał tam genialnie i cały czas czytając miałem właśnie go przed oczami). Nie siląc się na żadne poważniejsze analizy to musze stwierdzić, że jak film jest gdzieś tam u mnie w czubie tabeli wszechczasów, to książka tak wysoko nie będzie. Może to przez tę krótką formę? Filmowa adaptacja zazwyczaj ileś wątków ucina, koncentruje się na akcji / wydarzeniach pchających temat do przodu. W książce można zawrzeć więcej, dodać przemyślenia postaci, wprost opisać motywacje. Można zbudować cały świat od fundamentów. Trochę tego zabrakło. Historia przemyka bardzo szybko. Ileś lat więzienia przeskakujemy w 2-3 godziny. Człowiek nie zdąży się nacieszyć historią, a już brniemy do brzegu. Trochę szkoda. Widzę, że film jest na Netflix dostępny, to sobie spróbuję odświeżyć. Kiedyś to była dla mnie magia, zobaczymy. Bardzo lubię filmy osadzone w USA w okresie od mniej więcej lat 20 do 80 XX wieku.
Zielona mila - tutaj film jakoś mi w pamięć nie zapadł, poza kilkoma szczegółami. Książkę pochłaniałem więc tak jakbym tę historię poznawał od początku. Również wydaje mi się, że film jest dość wierną adaptacją, przynajmniej te kilka detali, które pamiętałem były i w książce. I tutaj książka wbiła mnie w fotel (pociągu, bo tam głównie czytam). To wszystko, czego brakowało mi w Skazanych, tutaj było. Pomysł, żeby kilku morderców skazanych na karę śmierci i strażników umieścić w małym budynku miał w sobie olbrzymi potencjał i King wycisnął to jak cytrynę. Nie brak tu naprawdę emocjonujących scen. W takich dość ekstremalnych okolicznościach ujawniają się najlepsze i najgorsze ludzkie cechy. Czasami więzień wydaje się normalnym gościem w porównaniu ze strażnikiem. Książka nie filozofuje (a przynajmniej nie w sposób nachalny, co nie znaczy, że zmusza do jakiejś refleksji) na temat kary śmierci. Opis techniczny jest dość beznamiętny. Ale to nie znaczy, że jest to łatwe dla uczestników całej sceny. Strażnicy przeprowadzają próby, ktoś z nich musi grać skazańca, żeby przy właściwej egzekucji wszystko poszło sprawnie. Nawet takie próby budzą w czytelniku jakieś emocje. Dodatkowo, jak przychodzi kolej na poszczególnych więźniów, to są to świetnie napisane sceny. Czasem aż trzeba przerwać i wziąć kilka oddechów. Ja tak mam, że jak książka / film / komiks mnie wciągną, to koncentruję na nich absolutnie 100% uwagi. Jakbym uczestniczył w tym co czytam, czy oglądam. To dla mnie jest wyznacznik świetnego utworu. I tak właśnie tutaj było. Na szczęście zawsze wysiadam na końcowej stacji, więc nie było ryzyka, że pojadę gdzieś w pierniki.
Dodatkowy wątek, który mnie poruszył to relacje klawiszy, którzy tworzą coś na kształt kompanii braci i staną za sobą murem w ważnych sprawach. Piękne i wzruszające. Narratorem jest jeden ze strażników (T. Hanks z filmu) i sama główna akcja to tak naprawdę wspomnienia / treść zapisków bardzo już podstarzałego człowieka, który mieszka w domu opieki i wspomina swoje życie (tytułową zieloną milę, ale nie tylko). Czasem się powtarza i wraca do spraw, które już były opisane. Chyba wolę, gdy narrator nie jest wszechwiedzący, tylko przedstawia wydarzenia z perspektywy uczestnika. Tak jest dla mnie bardziej naturalnie.
Teraz muszę coś nowego wziąć, a nie mam za bardzo pomysłów. Wolę raczej historie bez wątków fantastycznych (jak jakieś potwory czy zjawy), ale Zielona mila, czy Lśnienie (kiedyś przeczytane) mnie wciągały na maksa.