Książkowe sentymenty z lat 90 rodem z Phantom Press i Amberu? Toż to przecież początki mojego czytelnictwa i filar dzieciństwa - ja jestem pierwszy do tego!
Oto, co wciąż jeszcze stoi na moich półkach (co prawda w drugich i trzecich rzędach, ale zawsze
):
Moja skromna kolekcja. Kiedyś miałem jeszcze taką dziwną chęć na skompletowanie całej serii Phantom Horror, ale potem mi przeszło. Pierwszym horrorem, jaki przeczytałem były "Ślimaki" - czytając go po Conanach i między lekturami zachłysnąłem się tym, jakie mogą być książki. Wtedy ta pozycja wydawała mi się miażdżąca, dziś z perspektywy czasu oczywiście inaczej to odbieram, bo to w gruncie rzeczy taki typowy, nie wyróżniający się horror odzwierzęcy, ale sentyment i miłe wspomnienia pozostały - tych mi nikt nie odbierze. Po "Ślimakach" był wspomniany już Guy N. Smith - nakręcony "Ślimakami" nakupowałem sporo jego pozycji, ale przeczytałem zaledwie dwie lub trzy jego pozycje i też odpadłem. I wtedy na scenę wjechał Masterton... i jak dla mnie, nastolatka na początku lat 90, po prostu pozamiatał. Fajne fabuły, sceny erotyczne, dobre rzemiosło - przy wszystkich jego wadach na rynku wówczas nie miał sobie równych, więc pochłaniało się jego książki hurtowo. Owszem, sporo z nich było robione na jedno kopyto (indiańska mitologia), ale też nie znowu aż tyle, by wszystkie wrzucać do jednego wora. Przeczytałem większość z nich i wspominam je bardzo miło, chociaż zapewne dziś odbiór byłby inny (kilka lat temu sięgnąłem po jego nowsze, współczesne powieści i było... no cóż, słabo, wręcz grafomańsko). Niemniej kilka jego książek uważam za naprawdę solidne, wciągające i dobre horrory: "Drapieżcy", gdzie bohater zamieszkał w domu zbudowanym na planie sumeryjskiej bramy czasu i przeskakiwał do przeszłości (fajnie przedstawiona była ciągłość czasu w relacji przyczyna-skutek), "Zwierciadło piekeł", gdzie dusza zamordowanego nastolatka opętała lustro, przed którym zginał, czy "Wyklęty" - potężnie mroczny, fajnie napisany i wciągający horror, tym razem już indiański (jeżeli mielibyście przeczytać jeden wybrany horror Mastertona o indiańskich demonach, to właśnie ten). Koontz z kolei pojawił się u mnie stosunkowo późno, bo dopiero po 2000 roku, ale czytam sobie przynajmniej jedną jego książkę na rok, uzupełniając braki w pozycjach i są to bardzo przyjemne lektury, fajnie napisane i z ciekawymi pomysłami. Zamierzam czytać je dalej.
A Ludlumy, Forbesy i Higginsy? Tych też u mnie jest trochę, ale to już temat na inną historię
Edit: A, zapomniałem, że przecież Amber też wydawał Kinga, ale jego książki pojawiły się chyba nieco później, stąd większa popularność Mastertona. Z jakiegoś powodu nie skrzyżowałem swoich ścieżek z Kingiem w latach 90, nie pamiętam nawet dlaczego. Po Kinga sięgnąłem również dopiero po 2000 roku i cóż... zostało mi do dziś (jakieś 3/4 bibliografii przeczytane i licznik bije). A taki Mastertron to już tylko miłe wspomnienia...