Kiedyś coś takiego widziałem, tylko za chińskiego boga nie pamiętam, gdzie, bo było to kilkanaście lat temu. Mam mętne wrażenie, że to było w jakimś tasiemcu Star Wars, ale nie ufam swojej sklerozie a nie chce mi się dreptać do biblioteki by to sprawdzać. Ale abstrahując od tytułu pamiętam, że sprawdzało się to nieźle do czwartego czy piątego tomu serii, potem, gdy streszczenia urosły do 3-4 stron tego samego stało się to męczące dla mnie jako czytelnika, bo po prostu przerzucałem ten kawałek. Wydawcy chyba miał to samo uczucie, bo streszczenia kolejnych tomów były coraz bardziej zdawkowe aż w końcu w kolejnym tomie po prostu wyparowały. Uważam, że przy naprawdę epickich sagach s-f czy fantasy robienie streszczenia się po prostu nie opłaca. No bo streszczając poprzednie tomy "Malazjańskiej Księgi Umarłych", "Pieśni Lodu i Ognia" czy innego tasiemca przy 6 tomie książka urosłaby nam o cały rozdział lub nawet dwa.
Inna sprawa, że problem z pamiętaniem szczegółów jakoś mnie nie boli, gdyż o ile książka była naprawdę dobra nie umykają mi one z pamięci, a w razie potrzeby potrafię je szybko odnaleźć w poprzednich tomach - taka nabyta przez lata umiejętność. Nie znoszę za to czytać sag ciurkiem. Po przygodzie z "Malazjańską" której 7 tomów łyknąłem na raz i miałem potężny syndrom przejedzenia który trwał trzy lata zanim wziąłem się za tom 8 stwierdziłem, że te przerwy w lekturze nie są takie złe. Od tej pory choćbym miał na półce wszystkie tomy czytam co najwyżej jeden na 4-6 miesięcy. W moim przypadku się sprawdza. Ale problem rozumiem.