Nie sądzę, żeby licencje niezbędne do wydania trzech tomów komiksów z Relaksu Egmont dostał na tacy. Wręcz przeciwnie, myślę, że było to cholernie trudne zadanie i szacun dla Egmontu że się udało.
Jakby załatwili jeszcze licencje to czwartego tomu szacun byłby jeszcze większy, ale za trzy tomy też jest szacun.
Egmont nie raz i nie dwa poszedł po linii najmniejszego oporu, ale nie w tym przypadku.
Ja naprawdę nie mam zamiaru umniejszać dokonań Egmontu na polu reedycji, niemniej nie ma czegoś takiego jak „licencja na Relax”. To nie gotowy format, który można sobie kupić od zachodniego wydawcy.
Warto sobie uświadomić takie niuanse, jeśli rozmawiamy poważnie.
Nazwa magazynu nigdy nie została formalnie zarejestrowana (za komuny nikt o to nie dbał, a po jej upadku nie miał już kto tego zrobić), wydawnictwo nie istnieje, prawa własności do tytułu są rozmyte.
W przygotowanie materiałów zaangażowali się pasjonaci (min. Arek Salomoński, szacun), ale pozyskiwanie praw to trochę trudniejsza sprawa.
Jeśli spojrzysz na stopkę redakcyjną, to masz tam prośbę o kontakt z Egmontem, skierowaną do właścicieli praw (lub ich spadkobierców), to taki „myk”, że w razie roszczeń wydawnictwo podjęło starania o pozyskanie materiałów zgodnie z prawem.
Ustalenie autorstwa niektórych z tych komiksów jest trudne, mam jednak wrażenie (być może mylne), że Egmont nie podjął wszystkich możliwych działań tylko poszedł na skróty (co jest OK, bo dostaliśmy w miarę szybko sporo materiałów w ramach reedycji.
Szkoda, że przy zadawaniu pytań do Tomka Kołodziejczaka nie pojawiają się takie kwestie, ale wiem, że są one dla większości średnio interesujące (wiadomo, tyle ważnych komiksów trzeba uzupełnić na półkach, co tam jakieś prawnicze szczególiki).