A czy przypadkiem patrzenie z tej perspektywy nie spowoduje wrzucenia do jednego worka różnych form sztuki:
odbiorca w taki sam sposób wydobywa informację z obrazu malarskiego, grafiki, fotografii i komiksu, zapewne także płaskorzeźby, arrasu z wyszytymi na nim scenami rodzajowymi.
Jeśli arras, płaskorzeźba, malarstwo czy jakikolwiek inny "nadajnik komunikatów" (:-)) generowałby komunikat zawierający informację, do której rozkodowania angażowane by były te same mechanizmy poznawcze, które są wykorzystywane do wydobywania informacji w przypadku utworu, który skłonnibyśmy byli uznać za referencyjny komiks "idealny" (to jest taki, co do którego nie ma żadnych zastrzeżeń, że jest komiksem), to wówczas również uznałbym taki nadajnik (tj. arras, rzeźba...) za komiks (a dokładniej, generator komunikatów komiksowych).
Skupiając się zaś na samym komunikacie komiksowym, to tak na szybko wydaje mi się, że powinien przede wszystkim nieść informację o jakimś w miarę ciągłym upływie czasu, jakichś zdarzeniach mających miejsce w tym czasie, przy czym powinna być w nim zakodowana jakaś dynamika/ruch. Komunikat komiksowy nie powien nieść informacji, która po rozkodowaniu mialaby zawartość informacyjną dotyczącą jednej chwili "wyrwanej" z czasu. W szczególności, komunikat komiksowy mógłby być generowany na przykład przez jeden obraz, ale o odpowiednio dużej entropii informacyjnej, na tyle dużej, żeby odbiorca, kompetentny zarówno percepcyjnie, jak i merytorycznie, mógł sobie odpowiednie zdarzenia/upływ czasu dopowiedzieć.
Wiem, mocno to abstrakcyjnie brzmi i pewnie wymagałoby lepszego dopracowania. Ale głownie chodzi mi o to, że o tym do jakiej kategorii rodzajowej zaliczyć utwór, moim zdaniem, nie można zdecydować jedynie w oparciu o sam nosnik komunikatów, bez odwołania do odbiorcy, który te komunikaty dekoduje. Czyli własnie m.in. o to, o czym tutaj Turu z Bratem Agaty wymienili spostrzezenia.
Sam odpowiedz na to pytanie, bo nie wiem, jaką definicję masz na myśli.
Ja takich komiksów nie zbieram i mnie nie interesują. Nie wydaje mi się, żeby miały mnie zainteresować w przyszłości, niezależnie od tego, ilu uczonych mężów będzie przedstawiać definicje mówiące, że to są komiksy.
Jedyne, co się zmieni, to tyle, że zamiast mówić, ze zbieram i czytam komiksy, będę musiał wyjaśniać, że zbieram takie komiksy drukowane na papierze i wydawane w postaci książeczek, ale dam sobie z tym radę.
Zbieractwo zbieractwem, zainteresowanie zainteresowaniem, ale wydaje mi sie, że poszukiwanie i testowanie warunków brzegowych dla danej definicji moze skutkowac wynajdowaniem interesujących rzeczy w ogolnie rozumianej sztuce. Przynajmniej takie "graniczne eksploracje" sprawdzaly sie dobrze w nauce.