Ja chyba jednak wolę tłumaczone. Japońskiego nie znam wcale, więc "chińskie znaczki" niewiele mi dają, nawet jak ładnie się komponują z rysunkami.
Pomijając onomatopeje, mi najbardziej doskwierał brak tłumaczenia tabliczek, plakatów itp. w Akirze (wiem, że inny wydawca, ale nawiązując do rozmowy...). Co chwile "przypisy na końcu tomu" - i weź tu przewracaj kartki co parę stron. W końcu dałem sobie spokój i zacząłem większość pomijać. Zdarzało się, że naprawdę mnie ciekawiło co jest tam napisane, ale przez to, że było tych tekstów kilka/kilkanaście na danej stronie, to ciężko było znaleźć i dopasować konkretne tłumaczenie. Niczym w "Gdzie jest Wally?".