Swoją drogą chyba pora podzielić się opinią z niedawnej lektury Ayako, którą w końcu nadrobiłem, a która już jakiś czas czekała na swoją kolej, ale zapewne przez swoją obszerność ciągle lądowała gdzieś dalej w kolejce. Oczywiście jakby się spiąć całość można by zaliczyć w ciągu kilku godzi, wolałem jednak rozłożyć sobie lekturę na kilka dni i dawkować sobie jak dobrą powieść.
Ciężko stwierdzić, czy ma na to wpływ wiek samej historii czy też klimat stworzony przez Tezukę, ale czytając Ayako, czułem się jakbym oglądał stary film z gdzieś lat 60. Oczywiście powojenna Japonia to raczej abstrakcja dla polskiego czytelnika, jednak wszystko sprawia bardzo realistyczne wrażenie i czuje się, że ten świat jest prawdziwy i taka historia mogłaby wydarzyć się naprawdę (pytanie czy w tym przypadku to dobrze...). Sama historia zawiera w sobie elementy różnych gatunków, w głównej mierze jest to jednak mocny dramat. Oczywiście tytułowa Ayako pełni tu bardzo ważną rolę, jednak książka nie skupia się tylko na niej, a na całej jej rodzinie, powiedziałbym nawet, że to właśnie zdeprawowanie i powolny upadek całego rodu Tenge jest tutaj głównym tematem, którego Ayako jest niejako katalizatorem. Całość pomimo objętości 700 stron ani na moment nie nudzi, fabuła jest poprowadzona bardzo zwinnie i przez kolejne rozdziały po prostu się płynie. Niejakie obawy budziło u mnie, jak Tezuka zamknie swoją opowieść i czy kulminacja nie okaże się pewnym rozczarowaniem po tym, jak poruszono tyle wątków, czy uda się to ładnie spiąć i podsumować akcję obejmującą przecież 30 lat. Po przewróceniu ostatniej strony muszę przyznać, że zakończenie jest chyba właśnie takie, jakie po prostu musiało być i po tym, co wydarzyło się na tych wszystkich stronach, ta historia nie mogła się inaczej skończyć.
Jeżeli mam być szczery, muszę jednak powiedzieć, że nie rzuciła mnie ta manga na kolana. Żeby uniknąć nieporozumień, na pewno jest to tytuł, który wybija się mocno ponad przeciętność, ale trochę zabrakło mi jakichś większych emocji podczas lektury. Może to wina czasów, w jakich żyjemy, ale mimo tylu naturalnie szokujących zdarzeń, jakie wpleciono w fabułę, wszystko trochę to po mnie spłynęło i nie było takiego momentu, żebym poczuł jakieś mocne uderzenie i musiał na chwilę przystanąć, a są dużo prostsze historie, które takie coś się udawało. Jest to jednak osobiste odczucie podczas lektury, bo poza tym nie mam się absolutnie do czego przyczepić, ani do prowadzenia fabuły, ani warstwy graficznej czy warsztatu autora i wiele rzeczy jest tutaj godne docenienia. Naprawdę trzeba też pochwalić samo wydanie. Bardzo klimatyczna okładka i mega porządne wykonanie całej książki, do tego bardzo w klimacie opowiadanej historii - ma się wrażenie, jakby faktycznie czytało się coś, co mogłoby być wydane w latach 70. Pozycja jest na pewno warta zapoznania i trzeba się cieszyć, że w końcu na polskim rynku pojawiają się ambitniejsze mangi niż taśmowo produkowane shoneny, od których uginają się półki w sklepach. Na pewno będę wspierał i z chęcią zapoznam się z MW, które już niedługo zaserwuje nam Waneko. A zapowiadane już Fusuke i Norman też wydają mi się interesujące, mimo że to już całkiem inna stylistyka.