Że mangowa wersja "Dragon Ball Super" jest bardziej udana od anime to raczej dosyć powszechna opinia, mimo to jak dotąd nie mogłem zebrać się w sobie, żeby w końcu wziąć się za czytanie. Kilka pierwszych tomów mam już u siebie od dawna, ale cały czas jakoś mnie odrzucało i dopiero w ostatnich dniach zdecydowałem się po nie sięgnąć - być może zadecydował udany seans najnowszej kinówki DB, która trochę przywróciła mi wiarę w tę markę. Jak się okazuje na tyle, żebym ponownie zechciał się zabrać za początkowe sagi "Super", które wcześniej w formie anime nie wywarły we mnie nazbyt pozytywnych wrażeń.
Zaznaczyć trzeba, że takim "prawdziwym" startem mangi jest dopiero rozdział piąty. Początkowo ten projekt był traktowany raczej jako materiał reklamowy, taki dodatek towarzyszący serii TV. Pierwsze cztery rozdziały pokrótce i bardzo pobieżnie streszczają fabułę "Bitwy bogów". Czyta się to ok, jednak widać, że na tym etapie to był jeszcze bardziej produkt niż wartościowa pozycja. Z perspektywy czasu muszę chyba jednak stwierdzić, że nie było to całkiem złe rozwiązanie - historię poznania Beerusa i osiągnięcia przez Goku boskiego poziomu opowiedziano już dwa razy, najpierw w formie bardzo dobrej kinówki, później jej słabej adaptacji do formatu telewizyjnego. Tutaj więc to już trzecie podejście i w gruncie rzeczy takie streszczenie wydaje mi się wystarczające, aby poznać najważniejsze fakty i móc przejść do nowej historii. Co prawda późniejsze rozdziały są na tyle dobre, że byłbym skłonny przeczytać pełnoprawną adaptację filmu spod ręki Toyotarou, ale nie jest to aż taki duży minus, żeby jakoś szczególnie rzutował na ocenę całości - a pewnym uzupełnieniem może okazać się anime-comics na podstawie kinówki, który JPF też u nas wypuścił.
W połowie pierwszego tomu ruszamy z kopyta, bo oto rozpoczyna się pierwsza pełnoprawna saga, w której poznajemy bohaterów pochodzących z Szóstego Wszechświata - akcja DB ma miejsce w Siódmym - oraz jesteśmy świadkami turnieju pomiędzy drużynami Bogów Zniszczenia obu tych wszechświatów (wątki z filmu o odrodzeniu Friezy są w mandze całkowicie pominięte - choć samo wydarzenie oczywiście miało miejsce, bo wspomina się o nim w dialogach - tutaj również za uzupełnienie lektury może posłużyć anime-comics). Historia znana mi już oczywiście z anime i której nie zapamiętałem szczególnie dobrze, a która w wersji mangowej dużo bardziej przypadła mi do gustu. W serii TV to była pierwsza oryginalna saga po dwóch pierwszych, które na nowo opowiadały historie z filmów, więc oczekiwania były trochę większe, natomiast tutaj to bardziej wstęp do czegoś więcej, więc taka luźniejsza i bardziej komediowa fabuła sprawdza się całkiem dobrze.
Bardzo duży plus za robotę wykonaną przez Toyotarou. Póki co manga zdaje się bardziej składna od anime, nie czuć zapychaczy, no i siłą rzeczy odpadają bolączki w jakości animacji, z którymi długo borykało się anime. Historia jest fajnie napisana, walki przejrzyste i dobrze rozplanowane, humorystyczne fragmenty wydają mi się częściej trafiać w punkt, a od strony graficznej momentami jest zaskakująco szczegółowo. Kreska autora z jednej strony naśladuje Toriyamę, jednak ma też w sobie pewien własny styl i pod względem chociażby detali tła zdaje się mocno różnić od oryginalnej mangi - co w żadnym razie nie szkodzi, żeby kontynuacja nadal pasowała do pierwowzoru. W pewnych miejscach nawet trochę żałowałem, że format tych tomów jest tak mały, bo chętnie zobaczyłbym te rysunki w powiększeniu. Czyta się to dobrze i te dwa pierwsze tomy składają się na udany wstęp do mam nadzieję równie dobrej całości. Przede mną saga Zamasu, która w formie anime najbardziej przypadła mi do gustu - wiem, że fabularnie będzie trochę różnic i muszę przyznać, że jestem ciekawy jak ta historia wypadnie w tej formie. Chociaż nie ukrywam, że najbardziej czekam na moment dotarcia do nowej fabuły - tej, która powstała już po zakończeniu anime i która jak na razie nie doczekała się żadnej adaptacji. Jak na razie początek bardzo obiecujący.