Słów parę o pierwszym integralu serii "Bruno Brazil" od Ongrysa.
Przeglądając ten tom po rozpakowaniu odczułem pewien rozdźwięk poznawczy: faktura okładki, czcionka i wykonanie przywodzą na myśl wydania zbiorcze z kolekcji "Tout Vance" od Ongrysa, z kolei osoba scenarzysty, układ tomu i bardzo rozbudowany wstęp budziły skojarzenia z integralami "Bernarda Prince'a" wydawanymi przez Kurc.
Przy tym wstępie wypada chwilę się zatrzymać, bo jest to opracowanie ze wszystkich miar godne uwagi. Miłośnicy bogatych dodatków we frankofońskich zbiorczakach z pewnością będą zadowoleni. Obszerne wprowadzenie przedstawia autorów, ich sytuację w chwili powstania serii, a także okoliczności objęcia przez Grega funkcji redaktora naczelnego magazynu "Tintin". Jest też coś o zmianach, jakie to czasopismo przechodziło w opisywanym okresie wskutek ewolucji gustów i przyzwyczajeń czytelników, oraz o tle historycznym, czyli efektach, jakie protesty z 1968 r. miały w zakresie "Tintina". Mamy również notkę o Jamesie Bondzie jako postaci, która wywarła silny wpływ na powstanie Brunona Brazila. Krótko mówiąc - wspaniały, wyczerpujący wstęp. Aż sprawdziłem, czy przypadkiem nie pisał go ten sam autor, co dodatki do "Bernarda Prince'a", ale wychodzi na to, że chyba nie. W połączeniu ze starannym edytorskim przygotowaniem od Ongrysa te bogato ilustrowane teksty naprawdę robią spore wrażenie.
Co do warstwy rysunkowej, to - kontynuując analogię do "BP" - muszę powiedzieć, że Vance nie ma jeszcze tak wycyzelowanego stylu, jak w swoich późniejszych dziełach, ale moim zdaniem startuje ze zdecydowanie wyższej półki niż Hermann w pierwszym tomie "Bernarda", gdzie twarze i sylwetki czasem wydawały się trochę zgrubne. W "Brunonie" wszystko jest o krok wyżej pod względem warsztatowym, a ponadto w ostatnim albumie integrala widzę chyba nawet pierwsze ślady eksperymentów z kadrowaniem, np. tutaj:
Dzięki temu z optymizmem mogę oczekiwać kolejnych, siłą rzeczy jeszcze bardziej wyćwiczonych, prac Vance'a w następnych integralach.
Natomiast jeśli chodzi o fabułę, to niestety porównanie "Brunona" z "Bernardem" wypada na niekorzyść tego pierwszego. W serii od Kurca już od pierwszego tomu scenariusz stał na niezłym poziomie, tu natomiast nie jest aż tak świetnie. Pierwszy album, w którym Bruno tropi ukrywającego się zbrodniarza z czasów II wojny światowej i zatopioną łódź podwodną z hitlerowskimi skarbami, wypada najbardziej realistycznie i w pewnych aspektach chyba najzręczniej. Od drugiego tomu Bruno Brazil nie działa jednak sam, tylko jako szef zebranego przez siebie Komanda "Kajman", którego członkowie - przynajmniej w tych pierwszych albumach - to w mojej opinii szablonowe, niezbyt skomplikowane postacie, które da się łatwo zaszufladkować. Oprócz nieomylnego, światłego szefa Brunona mamy także jego brata, który w drużynie odgrywa rolę "młodziaka"; kowboja Texasa Bronco, czyli etatowego osiłka; Gaucho Moralesa - gadatliwego łobuza i dowcipnisia; Whip Rafale - zespołową przedstawicielkę płci pięknej, która włada batem niczym Indiana Jones; a także "Big Boya" Lafayette... no dobra, tego trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Powiem tylko, że to dżokej, który obezwładnia przeciwników metalowym jo-jo.
Płytkość postaci, pewna nienaturalność dialogów i widoczne "ograniczenie brutalności" typowe dla okresu, w którym powstał komiks, mogą utrudnić odbiór czytelnikowi, który nie jest przyzwyczajony do starszego, ramotkowatego stylu frankofonów. Oprócz tego wraz ze wprowadzeniem Komanda "Kajman" zagrożenia, z którymi mierzy się BB, stają się zauważalnie mniej realistyczne: najpierw łotr, który przy pomocy własnego satelity chce wpływać na umysły mas, umieszczając w programach TV komunikaty podprogowe; potem złol, który przy pomocy aparatury do prania mózgów obraca przeciwko sobie członków oddziału BB; a wreszcie szajka napadająca na miasto przy pomocy futurystycznej broni ultradźwiękowej, która paraliżuje wszystkich mieszkańców. Przywodzi to na myśl filmy o Bondzie, których wpływ (jak to pisałem wcześniej) wyraźnie widać w komiksach o BB. Innym przejawem tego wpływu są rozmaite, typowe dla tamtego okresu gadżety, które mamy okazję podziwiać: różnej maści klasyczne telefony w butach, radionadajniki w zegarkach, przenośne pudełkowate wideofony... naprawdę niczym z dawnych przygód agenta 007.
Przez sztywność dialogów, obecność ekipy z niecodziennymi specjalizacjami oraz silne inspiracje bondowskie pierwszy tom wydał mi się pod niektórymi względami podobny do przygód Nicka Fury'ego z WKKM - nie tych późniejszych od Steranki, tylko tych wcześniejszych z tomu 80 tworzonych pod wodzą Lee i Kirby'ego. Pewna niedzisiejszość dialogów i schematów fabularnych w pierwszym integralu "Brunona Brazila" może zrazić "czytelnika z ulicy" czy osobę niegustującą w starszych frankofonach. To niedociągnięcie nie miało jednak aż takiego natężenia, żeby zniechęcić mnie do kontynuowania serii. Przeciwnie - bardzo chętnie kupię następny integral i pozostaję w nadziei, że poziom scenariuszy będzie rósł z każdym albumem, bo - jak pokazują "Bernard Prince" i "Comanche" - Greg potrafi pisać naprawdę dobre fabuły. Na koniec jeszcze raz pochwalę wydawnictwo Ongrys za przejęcie "Brunona" po Sidece i fachowe, porządne przygotowanie edytorskie tomu. Oby więcej takich wydań!