Nach...ze mnie to taki autorytet jak z koziej...a nieważne.
Z drukiem offsetowym mam do czynienia dość często ale drukarzem offsetowym nie jestem bo specjalizuje się w druku cyfrowym i wielkim formacie które rządzą się innymi prawami. Spraw jest taka że w naszej porannej rozmowie Szekaku pierwsze co przyszło mi do głowy to nieodgarowanie papieru. Ale przyczyn może być multum, od ilości farby, partii papieru, wilgotności, reakcji chemicznej, a nawet złego pocięcia na introligatorni przed drukiem i położenia papieru na prasie włóknami w złą stronę.
Druk to ciężki i nieprzewidywalny fach w którym wiele może się zdarzyć (patrz zakładka do "Batman Noir") To że partia papieru w poprzednich wydaniach zagrała ładnie nie znaczy że kolejna partia jest identyczna, to samo tyczy się farb i innych warunków. Ha! Nie da się nawet zabezpieczyć papieru na kolejne wydania bo leżakując w magazynach ten też zmienia swe właściwości. Czemu falowanie wystąpiło? Cholera wie. U jednych jest mniejsze, a u innych większe. A może u wszystkich takie same i to tylko kwestia percepcji?
Problemem współczesnego druku jest też wszechobecny pośpiech i deadliny które nie pozwalają się często skupić na precyzji i czasem trzeba przepchnąć mniejsze zło. Ja z racji wykonywanego zawodu jestem bardzo liberalny względem błędów drukarskich (zasada nie srania do własnego gniazda) także wybaczę wiele acz nie wszystko. W druku przyjmuje się też coś takiego jak margines błędu poniżej którego defekty są akceptowalne. Pogódźmy się z tym że każde dzieło rąk ludzkich nie jest idealne. Obrazy wielkich mistrzów są upstrzone błędami, nie ma książki w której nie znajdziesz choć jednej literówki, a i w płytach (bez obróbki cyfrowej) można doszukać się fałszywych dźwięków.
Owszem jeśli komiks faluje Ci jak Dunaj w wietrzną noc masz prawo go reklamować. Ale jeśli falowanie jest ledwie wyczuwalne pod ręką to czy jest to błąd nadający się do reklamacji czy też przewrażliwienie odbiorcy? Nie mi oceniać. To już kwestia indywidualna.
Takie chwile uświadamiają mi jak krucha jest granica między dziełem a produktem i ile zależy od percepcji odbiorcy. Zastanawia mnie czy traktujemy komiks jako dzieło którym należy się cieszyć i pojmować jako sztukę nie tylko plastyka i scenarzysty ale też edytora, drukarza, introligatora i wszystkich tych ludzi po drodze... Ludzi którzy są przecież ludźmi i mierzą się w swym dziele z surowym czasem niewdzięcznym materiałem jakim jest farba i paper. Z różnymi skutkami to prawda ale czy czyni to ich gorszymi od malarzy którym pędzel się omsknie, czy rzeźbiarzy którym dłuto odwali przypadkiem kawał marmuru, a i tak ludzie płacą za to fortuny.
A może traktujemy komiks jako produkt masowy? Jak puszkę coli? Każdy taki sam, wedle kochanych norm ISO? Czekam dnia kiedy zamiast cieszyć się sztuką będziemy z lupą szukać śladu pantofelka na czuprynie Thorgala z kadru 5 na planszy 23 żeby tylko dojebać temu wrednemu wydawcy który tak właściwie chce zrobić coś innego niż wszystkim...ot taki rzemieślniczy komiks w małym limitowanym nakładzie.
Ja w sumie nie wiem... nie powinienem tego pisać bo wróciłem z urodzin kumpla i nieco wypiłem co spowodowało słowotok...ale co tam
Przeczytam jutro i pewnie mi wstyd będzie. No nic... nie pytajcie artysty, nawet tak nieudanego jak ja o sztukę, bo petem są problemy i gadanina.
Dobra nie obrażajcie się kocham was wszystkich i pewnie jutro będę się tłumaczył. Dereniówka na bimbrze była dobra (Mateusz nie kasuj bo jest po 23.00... mogę!
)...
Dobranoc
Pchły na noc