Ja ogólnie wszystkie albumy stworzone po Peyo, które czytałem do tej pory lubię. Jedne jedne bardziej, jedne mniej, ale wszystkie według mnie są pomysłowe i zabawne. Rysunki też stoją na przyzwoitym poziomie, choć te Peyo są naturalniejsze, ale on rysował w swoim stylu, a jego następcy musieli się już dostosowywać.
Ogólnie największy problem z "po-peyowymi" albumami jest taki, że autorzy muszą na chama je rozdmuchiwać do 44. stron, przez co fabuła bywa rozwodniona. Peyo miał pod tym względem większą swobodę. Mógł stworzyć historyjkę na 5-20, albo i 50 stron.