Dla mnie Smerfy zawsze były czymś specjalnym, także z tego powodu, że wychowywałem się w czasach, gdzie były w porywach bodajże dwa kanały telewizyjne, a o coś 7 szła krótka wieczorynka, natomiast w niedzielę trwała aż pół godziny. I to właśnie wtedy otrzymywaliśmy coś specjalnego, czyli Smerfy! W ramach ciekawostki, pierwszy odcinek został wyemitowany 15 listopada
1987 roku.
W Polsce pierwszy komiksowy album ukazał się w
1990 roku nakładem wydawnictwa
Nasza Księgarnia. W albumie
Czarne Smerfy znalazły się w sumie trzy historyjki: tytułowa,
Latający Smerf i
Złodziej Smerfów. Latający Smerf to pełna humoru opowieść o pewnym niebieskim Smerfie, który zapragnął latać. Konstrukcja opowiadania jest prosta: to po prostu zlepek gagów przedstawiających kolejne próby latania dzielnego osobnika. Czyta się to świetnie, ogląda jeszcze lepiej, a brzuch wręcz boli od śmiechu. Natomiast tytułowe Czarne Smerfy, jak przystało na pierwszą opowiastkę, przedstawiają nam ogólnie Wioskę Smerfów, ich język oraz wprowadzają kolejno poszczególne postacie. Humoru tu znacznie mniej niż w latającym,
Papa Smerf nie robi dobrego pierwszego wrażenia, natomiast sama historyjka wręcz zaczyna być nieco horrorowata i szczególnie młodsze dzieci, może nawet przestraszyć! Ale nadal czyta się to świetnie, a rysunki, mimo że proste, naprawdę potrafią zachwycić. Jako ciekawostka: Czarne Smerfy, zapewne z powodów politycznej poprawności, w choćby wersji amerykańskiej zostały przemianowane na… filetowe! Taka mała paranoja…
Nasza Księgarnia w sumie wydała pięć albumów ze smerfami, mimo zapowiedzi kolejnego, seria została zamknięta.
W
1997 za wydawanie komiksów ze Smerfami zabrał się Egmont. Na szczęście nie od początku, tak wiec pojawiły się całkiem nowe historie z niebieskimi ludzikami. Niestety, zadziałała najwidoczniej swoista klątwa, i po wydaniu piątego albumu, seria ponownie znikła z rynku.
Minęło sporo lat, nastał rok
2015 i ponownie
Egmont postanowił zaryzykować. Ukazał się
Smerf Reporter, album tworzony już przez następców Peyo i niestety owszem, będący przyjemną czytanką, ale jednak nie porywający tak jak pierwsze zeszyty. Ukazywały się kolejne tomy, poziom był różny, ale ogólnie, Smerfy nadal potrafiły dostarczyć bardzo przyjemnej rozrywki, i to nie tylko dla najmłodszych, gdyż sam Peyo, a także jego następcy, w bardzo subtelny sposób przemycali w swoich opowieściach wiele spostrzeżeń na całkiem poważne tematy. Jednak i tak najlepiej wspominam te pięć pierwszych albumów. Układ 5 rzędów, mimo że może wydawać się dziwny, to jednak wprowadzał wrażenie filmowej narracji, a same historyjki były niezwykle ciekawe i dowcipne. Później nieco to zaginęło, ale Smerfy czytam do dzisiaj. I nadal uwielbiam.