po niedawnej forumowej fali (w temacie Screamu) krytyki Rozbitków, przyznającej im co prawda status klasyka "do oglądania", ale też zrównującej fabularnie do poziomu ramot z epoki - po prostu musiałem sobie przypomnieć ten komiks. zapewniam, że robię to bardzo rzadko; nawet czasem gdy biorę do ręki kolejny album serii, którą przerwałem kilka lat wcześniej, to nieczęsto mam ochotę na dokładną powtórkę wszystkiego, co było wcześniej. czasami w ogóle nie sięgam wstecz, tylko wskakuję na głęboką wodę. a tu nagle zachciało mi się niespiesznie przypomnieć sobie wszystko, co dotąd ukazało się u nas z tej serii.
muszę chyba dodać, że podobnie jak większość polskich czytelników, czytałem Rozbitków jedynie z oficjalnych wydań PL, mniej więcej w czasach wydawania ich u nas. przy pierwszym zetknięciu (Komiks, gru'90) Rozbitkowie byli dla mnie właśnie czymś w rodzaju "ramotki": starodawne scifi, nieświeża kreska, bure kolory... w dodatku zbyt wiele "niecodziennych" wydarzeń i dziwacznych postaci. jedyne, co zapamiętałem "na plus" z tamtego czasu, to dziwna "atmosfera" tego komiksu: oniryczna?, jak gdybym przypominał sobie sen, który nawiedził mnie przy wysokiej gorączce. następne podejście było jeszcze mniej spektakularne: niecałe 2 lata później dostaliśmy 12 stron drugiego albumu w czerni i bieli; to był okres gdy jednak chciałem czytać kolejnego nowego Thorgala z Korony w pięknym egzotycznym wówczas HC, niż zagłębiać się w podziwianie kresek Gillona pozbawionych kolorowania, poza tym na ciąg dalszy czekałem jeszcze może ze 2 lata, gdy już do końca wyparowała ze mnie nadzieja na kontynuację najświetniejszego magazynu komiksowego w PL (CDN). album zbiorczy Egmontu kupiłem dopiero po jakimś czasie od wydania, z drugiej ręki (pozdrawiam J13!), w zasadzie tylko po to, by nie mieć wyrzutów sumienia. przeczytałem go wtedy dosyć szybko i niewiele pozostało po nim wspomnień - w dalszym ciągu zbyt wiele postaci, intryg, nieprawdopodobności... choć oczywiście zapamiętałem te najbardziej charakterystyczne (Tapira, Chininę, świat Lombri). jednak dopiero teraz, czytając powoli raz jeszcze zmniejszony tom Egmontu, odkrywam tę serię na nowo i zaręczam, że:
To nie jest jakaśtam ramota, ginąca w odmętach wznowień z epoki. To klasyk! naprawdę. i możemy się zżymać, że pomysły fabularne prosto-z-dupy, że staromodna narracja, że kreska kopiująca vailanty, amerykańców czy też samego Polcha..... Nawet nie chce mi się dyskutować z takimi argumentami (bo w mojej ocenie są bardzo chybione), być może większość współczesnych czytelników tak właśnie to odbiera, ale ja już wiem, że wystarcza odrobina dobrej woli, minimalne "przeprogramowanie" swojej komiksowej percepcji, by cieszyć się jednym z najwybitniejszych komiksowych klasyków scifi. aż mi żal, że nie mam wspomnień Francuzika, który czytał Rozbitków w France Soir jako kilkunastoletni wyrostek, ech....
Na koniec, dla porządku przypomnę kilka faktów, taka "wiedza bezużyteczna":
- mieliśmy dotąd w Polsce 3 próby (lub może dwie i pół) wydania Rozbitków:
* 1990 magazyn Komiks wydaje pierwszy album "Uśpiona gwiazda", zapowiadając przy tym wydanie całej serii
Komiks ma zaadoptowaną okładkę wydania Les Humanoides z 1989 oraz kolory tzw. "bichromie"
* 1992 magazyn-efemeryda CDN w swym pierwszym/ostatnim numerze drukuje czarno-biały pierwszy odcinek drugiego albumu pt. "Strefa śmierci". Prawdopodobnie brak kolorów ma związek z przycięciem kosztów edytorskich (po "drugiej stronie" czarnobiałych stron wydrukowano publicystykę oraz niesamowity szort Moebiusa, który wówczas zrywał berety wraz z włosami - nawet tym, którzy z góry spoglądali na ten wstydliwy jeszcze wówczas gatunek literatury/sztuki?)
* 2010 Egmont w czasach chwilowego skurczenia się rynku, próbuje różnymi sposobami wygrzebać się z dołka. jednym z tych sposobów są pomniejszone kolekcje Sensacja oraz Science Fiction, w której to właśnie dostaliśmy jeden pięcioalbumowy tom Rozbitków, czyli połowę całej serii. (tym razem dostajemy zbiorczą wersję wydania Glenat z lat 2008-2009, co ciekawe z nowymi kolorami, przez co cała seria wydaje się wizualnie bardziej spójna, choć traci trochę swojej swojskiej starodawności). niestety ten pomysł również nie był dobrym lekarstwem, wręcz przeciwnie - wydawnictwo porzuca te kolekcje, by później w okresie prosperity wydać ponownie niektóre tytuły kolekcji w powiększonym formacie, a inne porzuca. Rozbitkowie należą do tych porzuconych, ale jak wiadomo, przyroda nie znosi luk...
* 2021 Scream, specjalista od powiększonych wydań w HC (niekoniecznie dobrze zredagowanych) zapowiada kolejne wydanie pierwszego pięcioalbumowego integrala. zapewne dostaniemy dokładnie to samo, co wcześniej z Egmontu, obawiam się, że liczba dodatków będzie graniczyła z zerem absolutnym, nad czym ubolewam, bo Rozbitkowie to seria, którą spotykały różne ciekawe koleje losu (kilka wersji kolorystycznych, zmianę scenarzysty, kilku wydawców albumów: Hachette, Humanoidy, Glenat + wcześniejsze wydania prasowo/magazynowe: wg artykułu Birka, pierwsza publikacja kilku pierwszych stron komiksu miała miejsce już w '64, by 10 lat później powrócić w innym magazynie i domknąć się w długą 4-albumową historię. i oczywiście to, że mamy do czynienia z komiksem "magazynowym", odcinkowym widać na pierwszy rzut oka - zdarzenia i postaci kłębią się i mnożą, z całą pewnością nie ułatwia to lektury współczesnemu czytelnikowi zamkniętych albumowych opowieści, ale zapewniam, że przy odrobinie dobrej woli - miłośnik prawdziwej klasyki odnajdzie w Rozbitkach to, co w komiksowej klasyce najlepsze).