O ile "Daily star" czy "Narzeczona Lucky Luke" jeszcze fajne tak większość albumów po śmierci Goscinnego a przed przejęciem przez nowego rysownika (czyli powiedzmy taki okres "Morris+ inny scenarzysta na próbę") no... tego... strasznie nudne są. Ja rozumiem, że Rene był mistrzem itd. ale tu naprawdę brakuje jakiegoś podstawowego zrozumienia zaintrygowania czytelnika by się wciągnął w fabułę, gagi o tym jak Lucky Luke strzela wałkowane w kółko (Goscinny jednak to dawkował mieszając z innymi sposobami na wykorzystanie postaci), brak ciekawych niespodzianek i wiele, wiele, WIELE dłużyzn.
Głupio aż mi krytykować kreskę Morrisa bo to trochę jaj Papcio Chmiel - jest szacunek, że do ostatnich dni jednego bohatera i serie ciągną ale jednak nawet te ultra stare jak "Rodeo" czy "Kopanie złota Dicka Diggera" się fajniej ogląda bo przynajmniej dynamikę to ma. Tu wszystko sztywne, powtarzające się pozy wręcz drażniące, często błędy i reakcje nie zawsze pasujące do scenariusza.
Ten tom z malarzem chyba najbardziej boli jako taka zubożała wersja Lucky Luke i plastycznie i fabularnie gdzie wszystko jest super banalne byle się w jakąś historie kleiło. Jest postać historyczna o której pewnie mogli by wpleść wiele ciekawostek z życia ale zamiast tego ograniczają go do cechy "lubi sobie pojeść", unikatowa cecha której nigdzie wcześniej nie było.
Słowem trochę taki smutnawy okres dla serii ale... jednocześnie jakoś ciekawie się poznaje nowe tomy jako taki okres "prób i błędów' (choć z naciskiem na błędy) Lucky Luke po śmierci Morrisa choć też mają słabsze tomy (Wujaszkowie Daltonowie) z kolei nabrały nowego życia i plastycznie i humorystycznie i wiedzą jak coś z tego świata świeżego wycisnąć. W sumie lepiej kontynuują tę serię niż nowe Asterksy