Dziś w końcu zmęczyłem do końca 4 tom Iznoguda. Tak, niestety, zmęczył mnie okrutnie. Wydanie zbiorcze zawiera 4 kolejne albumy, z których tylko dwa pierwsze są do scenariuszy Goscinnego, a dwa ostatnie to już samodzielna praca Tabarego. Pierwszy album (13 w całej serii) to klasyka Iznoguda, zawiera pięć 6-10 stronicowych historyjek. To dalej ten sam zabawny Iznogud co wcześniej. Drugi album składa się z 45 jednostronicówek, a każdy krótki gag z 3-6 kadrów. Wygląda to na zbiór komiksów wydawanych wcześniej w jakimś magazynie. Scenarzystą jest nadal Goscinny, ale te krótkie historie jakoś w ogóle mnie nie rozśmieszyły. Dwa ostatnie albumy do scenariusza Tabarego to niestety duży zjazd w dół. Nie mamy tutaj krótkich historyjek, tylko jedną historię na 44 planszach. Teraz już wiem, czemu Goscinny nie pisał tak długich scenariuszy w Iznogudzie. Te długie historie strasznie się wloką. Niby dużo się dzieje, ale generalnie bohaterowie kręcą się w kółko i jeden pomysł jak zostać kalifem, który można by przedstawić na 10 str. max, jest rozwlekany do granic możliwości. Żadnego z tych dwóch albumów nie przeczytałem za jednym razem. Do tego sam humor jest słaby. Tabary próbuje stosować słowne kalambury, ale są one strasznie naciągane. Oczywiście jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, pojawia się nagle cała masa postaci z poprzednich albumów, co tak naprawdę nic nie wnosi, a jedynie pokazuje pewną odtwórczość. Ja po tym tomie niestety odpuszczam. Fanom Iznoguda polecam jednak zakupić ten komiks, szczególnie ze względu na pierwszy stary-dobry album.