Nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę to o jednej z moich ukochanych komiksowych serii, ale najnowszy Blacksad (w sensie dwa ostatnie, dyptyk) to takie mocne 3/10.
Intryga jest przekombinowana, zagmatwana, akcja pędzi... Niby OK, ale nie ma w tym chwili oddechu, refleksji, wzruszenia.
Stawka jest nieistotna, emocje schodzą na piąty plan, autorzy zatracili gdzieś lekkość i dowcip.
Doceniam kilka zagrywek (zbir - rosomak nazywa się Logan, wykorzystanie "Burzy" Szekspira), bo to wciąż pięknie namalowany i bardzo sprawny komiks.
Po prostu brakuje mi w nim tego, co w pierwszych czterech albumach łapało za serducho - niemych spojrzeń, nostalgii pod Niagarą czy "Summertime" Gershwina, puentującej losy bohaterów.
"Amarillo" było małym potknięciem. W "Upadku 1 i 2" autorzy zdają się udowadniać, że niezbyt zrozumieli na czym polegał sukces ich serii.
Albo to tylko takie moje rozczarowanie zawiedzionego fanboja, nie wiem.