starość powoduje, że człowiek coraz mniej pamięta. albo, że ma nie do końca prawdziwe wspomnienia. gdzieś-tam-w-głębi pamiętałem, że nieodżałowany @ramirez82 założył temat "Cosey", ale na piechotę go nie znalazłem (pomogło dopiero teraz forumowe "wyszukaj"), postanowiłem więc, że należy koniecznie taki założyć....
w każdym razie, skoro jednak temat jest, to się dopisuję; być może ktoś jeszcze niezdecydowany lub nieznający dotąd komiksów Coseya, sięgnie po pierwszego integrala "Jonathana" i umocni postanowienie naszego Wydawcy do ciągnięcia dalej tej wyjątkowej serii.
---------------------------------------------------------
dlaczego mówię, że to seria wyjątkowa? bo pomimo swej przygodowej konwencji (opowiada nam przygody "człowieka Zachodu", Europejczyka wyrwanego [na własne życzenie] z bezpiecznego, dostatniego życia i rzuconego w sam środek nieprzystępnego Tybetu, będącego pod wieloletnią chińską okupacją -- czyli prawie jak western, tyle że bardziej azjatycki), ten komiks jednak opowiadany jest w sposób niespieszny, można by rzec "dostojny" (podobnie jak "Buddy Longway" Deriba <-- ach ci Szwajcarzy:)). taki sposób narracji powoduje u mnie, prócz większego skupienia, jakiś nienazwany rodzaj pokory wobec przyrody i świata otaczającego naszego bohatera, ale przecież ten jego świat jest tym samym światem, który otacza również nas, czytelników. czuje się rosnącą więź z tym światem, jego przyrodą, ale również innymi ludźmi, których na co dzień postrzegamy poprzez pryzmat różnych symboli i uprzedzeń (jak np. postać chińskiego lotnika z drugiego albumu). taki rodzaj podejścia do prezentowanej opowieści czyni z niej coś o wiele głębszego niż prosta frankofońska przygodówka. "wewnętrznie" to raczej coś bliższego współczesnym "powieściom graficznym", ale jednak podanego w formie niemal klasycznej.
no dobra, dość wydumanych zdań. pora na
ocenę tomu I ongrysowej wersji zbiorczej.
- albumy znałem już "skądinąd" (tak jak część polskich czytelników) prawie dekadę, ale nie przeszkodziło mi to z przyjemnością raz jeszcze zagłębić się w powolnej lekturze. natomiast wstęp to naprawdę niesamowite wprowadzenie do serii, teraz dopiero widzę, jak bardzo brakowało mi tego wcześniej przy lekturze "gołych" albumów.
- Ongrys zapewne będzie wydawał zbiorczaki w konfiguracji identycznej z oryginalną. to niesie kilka niedogodności:
a) w czawrtym integralu Lombard dorzucił (do albumów 10 i 11, powstałych w połowie lat '80) również następny album nr 12, bedący oryginalnie jakby wskrzeszeniem serii po kilkunastu latach; daje się zauważyć lekką zmianę stylu rysunków, które ulegają lekkiej minimalizacji formy, seria dostała wtedy również nowe logo, ale to szczegół,
b) piąty integral zawiera natomiast jedynie 2 albumy (#13 i #14), po prostu w chwili premiery nie było jeszcze numeru 15; wszystkie pięć integrali pojawiło się na rynku przed "piętnastką", uzupełniając braki rynkowe. (wg mnie logiczniej byłoby teraz u nas wydać w jednym tomie numery 10-11, a w następnym 12-14, ale zdaję sobie sprawę, że "gra nie warta świeczki"),
c) żeby było jeszcze śmieszniej, integral #6 to również dwa albumy (#15 i #16), problem taki, że po ich wydaniu pozostanie nam jeszcze album nr 17, który dopiero co wyszedł (po ośmioletniej pauzie) i nie mam pojęcia, kiedy i czy w ogóle doczekamy się kontynuacji.....
- powyższe "narzekactwo" jest czysto teoretyczne, bo nie wyobrażam sobie, żeby Ongrys miał zmieniać zawartość tych tomów, ale....
ALE
jest coś, co Ongrys mógłby jednak poprawić (lub uzupełnić) w swojej edycji. otóż każdy album Jonathana ma swoje jednorazowe i niepowtarzalne liternictwo tytułów albumów. Ongrys wybrał sobie jedną czcionkę (z albumu #3), spolszczył i wtłoczył w okładki, będące początkami rozdziałów tomu I. w zasadzie logiczne; praca związana z opracowywaniem każdego z tytułów byłaby niewspółmierna z osiągniętym efektem, a jednak dla mnie robiłaby dużą różnicę. widzę łatwe wyjście z sytuacji: gdyby dało radę dołożyć w którymś z tomów w miarę czytelne miniatury wszystkich oryginalnych okładek, byłbym zobowiązany! (wszystko mi jedno, czy będą tylko w jednym tomie, czy w każdym byłyby adekwatne do tomu... jakkolwiek, byle dało się podziwiać też to liternictwo, bo jestem przekonany, że właśnie liternictwo jest również pewnym rodzajem sztuki).
[przykładowo tytuł albumu #, mówiący: "zapamiętaj, Jonathanie...", gdzie kolejne litery słowa "zapamiętaj" są coraz mniej rozmyte może i nie jest symboliczny, ale nabiera dodatkowego smaczku w obliczu tego
że na początku opowieści Jonathan cierpi na amnezję i wraca w niezbyt bezpieczne i przyjazne miejsca po to, by przypomnieć sobie swoją tożsamość oraz najważniejszą dla siebie osobę...]
- Cosey umieszczał w początkowych albumach na tylnej okładce tytuły albumów muzycznych (wraz z numerami, by łatwiej je odnaleźć), których słuchanie (wg niego) będzie harmonijnie współgrało z lekturą komiksów. Ongrys powiela te listy przed kolejnymi albumami, ale konia-z-rzędem temu, kto odnajdzie np. szwajcarski album album z 1969 "Musica Tibetana" (wyd. Fono Gesellschaft) po przetłumaczeniu na "Ludowa i sakralna muzyka Tybetu" (bez żadnych szczegółów). niby nic, no ale w jaki sposób czytelnik ma bez podpowiedzi usłyszeć, jak brzmią słowa, pojawiające się obok napisów "koniec" w albumach #1 i #2
om mani padme hum
https://pl.wikipedia.org/wiki/Om_mani_padme_hum