Przeczytałem ostatnio dwa komiksy, wydane u nas niedawno ze świata mutantów: Śmierć X oraz Excalibur.
Ten kto jest na bieżąco z X-menami wydawanymi przez Egmont to wie (a przynajmniej powinienem się domyślać), że w Śmierci X poznamy w końcu przyczynę śmierci jednej z głównych postaci oraz odpowiedź na pytanie, co ona takiego zrobiła że mutanci/inhumans są na tą osobę wkurzeni.
Mogłoby się wydawać, że założenie tej serii daje scenarzyście możliwość opowiedzenia ciekawej historii oraz godnego pożegnania się z jedną z klyczowych dla X-men postacią. Nic z tego. Otrzymujemy komiks słaby, gdzie zwaśnione strony niby próbują ze sobą rozmawiać żeby rozwiązać konflikt, ale jakoś im to nie wychodzi i lepiej najpierw okładać się po pyskach a dopiero potem ewentualnie rozmawiać. A sam wątek śmierci? Cóż, przyczyna niby jest logiczna, ale po tych wszystkich technowirusach, Shadow Kingach, Apocalypsach czy innych przeciwnikach, jest to po prostu nieprzekonujące (zresztą, jak śmierć Wolverina). O ile jednak w przypadku Wolverina starano się nadać tej opowieści nutkę nostalgii czy dramatyzmu, tak w Śmierci X nic takiego nie otrzymujemy. Szkoda, bo choć wiadomo że postać prędzej czy później wróci do świata żywych, to jednak tego w tym komiksie ewidentnie zabrakło. Mamy zatem prostą historię, przepełnioną różnymi głupotkami. A jak się ma sprawa z rysunkami? Według mnie jeszcze gorzej. Rysunki to tragedia.
Na szczęście mój tydzień z mutantami nie był taki zły dzięki komiksowi Excalibur wydanemu przez Hachette. Według mnie ta pozycja to kapitalny przykład na to, jak można i powinno pisać się mutantów. Nie musi to być epicka historia, po której nic już nie będzie takie samo. Może to być spokojna opowieść, która rozwija się z numeru na numer a główni bohaterowie rozwijają się i czuć że żyją swoim życiem. Naprawdę dobry komiks!