X-Men, X-Men jest nowelą...
Której nigdy nie mam dosyć...
Nie wiem o co chodzi. Czy sentyment może być aż tak potężny, że wychowanie sobie konsumenta jeszcze za dziecka faktycznie jest gwarancją jego posłusznego bujania się z marką przez resztę życia czy to po prostu moja własna wada genetyczna. Nie wiem jak to jest, ale jak "Anihilacja" i inne podboje raczej mnie znudziły i zmęczyły tak kosmiczna afera w wykonaniu "Iksów" okazała się być tym co tygrysy lubią najbardziej.
Zdrady, morderstwa, wolty polityczne, spotkania po latach ze starymi znajomymi (
witaj ponownie Deathbird; kopę lat
), bezsensowne rozwiązania fabularne (tak, tak, wiemy,
kryształ M`Kraan może wszystko
)... ależ to się dobrze czytało.
Jak kiedyś pokpiwałem sobie ze świętej pamięci babci w zw. z jej przywiązaniem do "Moda na sukces" tak teraz babcia pewnie patrzy sobie z góry i kiwa z politowaniem głową, bo też jakkolwiek wzloty przeplatane są upadkami to jednak ja tej telenoweli z mutantami już chyba nigdy nie porzucę.
"Powstanie i upadek imperium Shi`ar" jest tym wszystkim czym Anihilacji nie udało się stać czyli skondensowaną na maksa i upakowaną w 100% dawką kosmicznej przygody żywcem wyjętej z najlepszych produkcji o piratach. Jeżeli ktoś mi napisze, że kosmos Marvela jest nudny wtedy odpowiem: "Powstanie i upadek..." niedowiarku!
Po tym jak "Mordercza Geneza" zgrzytała mi między zębami gryząc się z "Astonishing", "Powstanie..." czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, człowiek co chwila uśmiecha się na widok kolejnych dobrze znanych a dawno nie widzianych postaci (nieważne czy pierwszego, drugiego czy wręcz trzeciego planu) i przede wszystkim chce się dowiedzieć jakim kolejnym frustrującym nawisem skalnym to się zakończy. Jasne, są głupotki (
Lilandra obiektywnie rzecz ujmując powinna być już martwa jak wiewióra podobnie jak jej cała świta, no ale wiadomo - jaki scenarzysta zabije jednego z koni pociągowych wątku kosmicznego
), ale Brubaker udowadnia, że nie musi mieć do dyspozycji pierwszego składu mutantów żeby opowiedzieć fajną historię. Straszna szkoda (w każdym razie dla mnie), że "Mordercza geneza" nie została jakoś inaczej upakowana w nurcie głównym przygód, bo też gdyby to się udało oba tomy weszłyby jak nóż w masło. Pozostaje pewien zgrzyt poznawczy, ale do licha... to jest space opera pełną gębą i co się zowie. Brakuje jej wyłącznie ścieżki dźwiękowej.
Gdyby Di$nej porządnie to sfilmował miałby równorzędny odpowiednik "GotG".
Także tego:
Więcej Egmoncie! Więcej! Wię-cej!
Z jednej strony żałuję, że to aż tyle przeleżało w folii w szafie. Z drugiej też żałuję, bo w końcu przeczytałem i teraz nie wiem co dalej. Łaskawie wydadzą czy trzeba samemu się zatroszczyć o ciąg dalszy.
W każdym razie... a co mi tam:
Za
To znaczy wróć...
Za
Za Imperium!
A poza tym niech żyją przyjaźń i zgoda między rasami i gatunkami...
I gińcie sukinsyny!
Tak. Jestem w dziwnym nastroju, ale ostatni raz tyle niczym nieskażonej radochy na okoliczność obcowania z komiksem doświadczyłem chyba przy DD Bendisa ew. przy Czarnej Wdowie Morgana...
A tutaj przecież chodzi o "typowe SH łubudubu".
Ech... komiksy są super.