Autor Wątek: X-Men  (Przeczytany 330002 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Bazyliszek

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1470 dnia: Śr, 05 Kwiecień 2023, 11:55:51 »
Właśnie. Przecież WKKM #2 Gifted i WKKM #28 Niebezpieczni to dokładnie ta sama zawartość co w 1 tomie Astonishing X-Men drugiego wydania Muchy . Zresztą nawet tłumaczenie to samo, bo wszystkie 3 wydania tych dwóch trejdów w Polsce opracowała Mucha. Dlatego ja kupilem tylko drugi tom drugiego wydania, bo tego już w Kolekcji nie było.

Offline michał81

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1471 dnia: Śr, 05 Kwiecień 2023, 12:33:21 »
Zresztą nawet tłumaczenie to samo, bo wszystkie 3 wydania tych dwóch trejdów w Polsce opracowała Mucha.
Tłumaczenie ma poprawki pomiędzy pierwszym wydaniem Muchy, a wydaniem WKKM. Pomimo, że mam obecnie 3 wydanie na półce to jeszcze nie sprawdzałem, czy przy nim też nie grzebali (choć teraz to nie mam jak nawet go porównać).

Offline gashu

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1472 dnia: Pt, 07 Kwiecień 2023, 22:35:27 »
Skończyłem lekturę „Świtu X”. Mutanci w wersji Hickmana to jednak banda aroganckich, nieprzyjemnych chooyków i nie wiem, czy będzie chciało mi się dalej śledzić ich losy.

Offline carnivale

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1473 dnia: So, 08 Kwiecień 2023, 12:24:46 »
^ Brzmi bardzo zachęcająco.

Offline death_bird

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1474 dnia: Cz, 13 Kwiecień 2023, 22:08:51 »
Okrągły post toteż niech ma jakąkolwiek wartość.  ::)
Uwaga - będą spoilery, ale wydaje mi się, że nie te z gatunku wypalających oczy.
Niemniej jednak.

Po ewidentnym zawodzie jakim okazał się być "Kompleks Mesjasza" z duszą na ramieniu podszedłem do kolejnych dwóch "kamieni milowych" czyli "Wojna o Mesjasza" i "Powtórne przyjście".
Jeżeli chodzi o ten pierwszy to generalnie nie ma o czym pisać. Kontynuacja Kompleksu czyli pogoni za króliczkiem ciąg dalszy. Na plus można zaliczyć mniejszy chaos fabularny i... no dobra. Mniejszy chaos fabularny.
In minus fabuła jako taka, jak i warstwa wizualna. Po całości.
Fabularnie to jest w zasadzie taka zabawa w berka, która jednak bardziej pasuje do tytułów komediowych ("Benny Hill" czy "Gotham Girls" robią to zdecydowanie lepiej). Ok. Jestem trochę złośliwy. Ale nie jakoś bardzo.
Dość wspomnieć, że jest dobry, jest zły i pojawia się nawet brzydki (w sumie nie bardzo wiem po co, bo jako comic relief raczej się nie sprawdza) i znowu mamy do czynienia z kolejnym kolesiem, który kiedyś chyba nie żył. W zasadzie to jest jeden z tych tytułów w ramach których wąż dławi się własnym ogonem.
W gruncie rzeczy po upływie tych kilku dni od zakończenia lektury należy sobie komiks przekartkować żeby przypomnieć sobie co i jak. Takie to przygody i emocje ów tom oferuje. No, chyba że przez "emocje" rozumiemy fakt obcowania z i "emocjonowania się inaczej" komputerowymi "ilustracjami". To wtedy to tak.
I o ile z grubsza wiem o czym to wszystko było o tyle nawet nie pamiętam jak się skończyło. Jak na razie po lekturze dwóch tomów z tej żółtej kolekcji dwukrotnie przyszło odkładać je z uczuciem zawodu.
"Zabawa w berka o Mesjasza" to w porywach 5/10. Dla komplecistów, bo nawet nie dla fanów.
W tym momencie mocno już zniechęcony podniosłem trzecią żółtą febrę, znaczy się - historię.
Na tyle okładki ponownie Yost, Kyle (tutaj takie podwójne "bleh" w kontekście poprzedniego tomu) a do tego Carey, Fraction i Wells. Czyli już na samym wejściu 40% do nieufności.
Ale.
Pierwsze co rzuca się w oczy to normalne ilustracje. Mała rzecz a cieszy czyli plus dodatni. Drugie to fakt, że Hope podrosła i nie będzie już robić za misia Koala do przytulania, którego wszyscy będą sobie wyrywać. Też plus.
A później okazało się, że coś drgnęło także fabularnie i w "Second Coming" (dochodzę do wniosku, że ten tytuł w oryginale brzmi mi lepiej) dostajemy akcję w postaci m.in. kina drogi, które samo w sobie nie jest niczym odkrywczym, ale po poprzednich dwóch częściach "Hope Trylogy" już to jest miłą odmianą, bo oto wreszcie dzieje się coś co ma ręce, nogi i w ogóle dokądś zmierza. Co prawda pojawia się lekki wzrost na wykresie frustracji gdy się okazuje, że ponownie walczymy z dawno pochowanymi (zdaje mi się) złolami (wąż dławiący się własnym tyłkiem i te sprawy), ale przynajmniej akcja wreszcie ruszyła naprzód i jeżeli zapomnieć, że o tych kolesiach czytało się 30 lat temu to mamy progres.
Niestety rysowników jak i scenarzystów kilku toteż poziom fluktuuje, ale za to jest Emma czyli jest impreza. I pojawia się wreszcie ktoś kto ma plan. Znany i sprawdzony, ale to wreszcie jest coś co zaczyna się na "p", kończy na "n" i ma pełne cztery litery.  8)
Znaczy się - jest w miarę ok.
Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z tych jakże soczystych szczegółów można napisać tyle, że przy całej wtórności tego trzeciego tomu przynajmniej coś się tam dzieje, tzn. mutanci muszą się zebrać w sobie, wykoncypować kolejną genialną improwizację od której zależą losy gatunku i wspiąć się na najwyższe rejestry bohaterszczyzny żeby czytelnik nie zdążył pomyśleć, że oto serwuje mu się tego samego odgrzewanego hamburgera. Tylko tym razem z bardziej świeżymi dodatkami.
W efekcie przy wszystkich bólach i niedomaganiach ostatniej części dałbym tutaj 6/10. Niby nadal zwykły przeciętniak, ale po pierwszych dwóch i rak ryba.
W każdym razie.
Po zakończeniu przygody (skądinąd przez małe "p") z żółtymi tomami przyszło mi przyznać się do jednego pewnie cokolwiek złośliwego, ale za to w pełni samodzielnego wniosku: otóż po dogłębnym zastanowieniu coraz bardziej szanuję i jestem szczerze zobowiązany Wandzie za jej rzucone mimochodem i jakże nonszalanckie stwierdzenie pt. "No more mutants".
To jednak była w miarę niespodziewana wersja chwytu pt. "powrót do punktu wyjścia po raz n-ty". Zwłaszcza, że zaoferowała bardzo elitarystyczne podejście - no more "Égalité"!  8)
Postawienie dzieci atomu przed perspektywą wyginięcia gatunku wydaje się być o wiele ciekawszym, bo bardziej dramatycznym (khe, khe - wszyscy głęboko wierzymy i jesteśmy święcie przekonani, że to jest jeden z tych twistów, których nikt nigdy nie odkręca - to jest taki mutanci wujek Ben na miarę naszych możliwości 8)) rozwiązaniem niż promowanie ich na siłę jako kolejnego i to takiego absolutnie nieodwracalnego kroku w ewolucyjnym długim marszu z wszystkimi konsekwencjami w postaci randomowych gości z głupimi mocami, których los zupełnie nas nie obchodzi. Przynajmniej wciąż posiadająca swoje X-zdolności elita (której odbieranie ich - czyt. mocy - generalnie nie jest rekomendowane przez księgowych) znowu ma o co walczyć. A w każdym razie do tego nieuniknionego momentu w którym wszystko zostanie ponownie odkręcone. Bo przecież wujek zmartwychwstanie i wszystko zostanie po staremu, prawda? ;)
I tutaj przechodzimy już do powtórki z WKKM. "Rozłam" nadal wydaje mi się być lekko naiwny. Tzn. i owszem. Taka akcja mogła mieć miejsce, Logan spokojnie mógłby się pożreć (znowu) z Summersem i mogliby sobie zrobić przerwę jak ci nie przymierzając Ross i Rachel, ale ponownie odnoszę takie wrażenie, że to było tak jakby na siłę. Tzn. mogli się poprztykać, ale rozchodzić się w dwie świata strony już nie musieli.
No ale dobra. Doszło do "Schism" i mamy dwie konkurujące grupy. W końcu żeby życie miało smaczek to raz rozłam i raz konflikt. Nawet jeżeli się nie rymuje to o to w tym wszystkim chodzi - o złudzenie postępu poprzez ruch okrężny.
Po czym WKKM przeskakuje do "AvX" i dostajemy kolejny odgrzewany fast food, ale w tym wypadku podany w całkiem strawny sposób. Tzn. niby to samo, ale nie to samo. I teraz dopiero, po tych nieszczęsnych punktach zwrotnych, wiadomo o co cała ta afera wokół Nadziei, dlaczego ruda Ciri ma takie a nie inne znaczenie i co oznacza zakończenie. Odgrzewane, ale całkiem smaczne, a Emma w wersji Phoenix...



no chciałbym ją zobaczyć szalejącą po galaktyce w kozakach Jean, bo jak nie lubię "The Last Stand" tak Famke wyglądała tam nieźle i ta ilustracja wydaje mi się być takim mrugnięciem oka. W każdym razie czuć tę drapieżność bijącą od
un-limited pooooooweeeeeeeeeeerrrrrrr!!!

No i na koniec guess what: ponownie mamy młodego rudzielca ujarzmiającego kosmicznego, ognistego... ekhem... ptaka...  ??? ::) Tyle musi się zmienić żeby nic się nie zmieniło.  8)

Generalnie po tych powtórkach od "New X-Men" liczonych odczuwam cokolwiek irytujący ból części wiadomych z uwagi na fakt, że nie ma się innego wyjścia jak tylko obcować z tą telenowelą w sposób absolutnie pokawałkowany, skacząc raz to w przód, raz w tył i będąc zmuszonym do klecenia w jakąkolwiek sensowną całość pojedynczych fragmentów rozpirzonej na wszystkie strony układanki. Gdy pomyśleć o tym w ten sposób to zabawa puzzlami 1k elementów gdy się ich posiada pewnie poniżej 100 sztuk to momentami naprawdę frustrujące doświadczenie. Widać śledzenie przygód mutantów wymaga jakiegoś pierwiastka wewnętrznego masochisty (co skądinąd nie jest zbyt przyjemną autodiagnozą ::)).
I tak się jeszcze przez chwilę zastanawiałem czy karmiąc wiecznie głodnego komplecistę otworzyć jeszcze raz mutantów Bendisa, ale chyba jednak od razu Soule i już prosto do Hickman`a.
Jednego jestem pewien - okres 2008-2018 to jak dla mnie na chwilę obecną stracona dekada jeżeli chodzi o "Xtra ludzi". Będzie miło jeżeli A.D. 2019 i Jonathan H. okażą się być nowym otwarciem i początkiem czegoś wartego uwagi.
Bo jednak wewnętrzny masochista, znaczy się fan, powtarza sobie bezwiednie:
"I want to believe."
Głupie, nie?   

P.S. Czytało się to wszystko lekko chaotycznie? Trudno. Tak miało być. Tak właśnie czuję się po tym co tu dużo pisać słabym koncepcyjnie okresie. Traktujcie to jako swoisty post empatyczny.  8)
« Ostatnia zmiana: Cz, 13 Kwiecień 2023, 22:15:46 wysłana przez death_bird »
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

ukaszm84

  • Gość
Odp: X-Men
« Odpowiedź #1475 dnia: Cz, 13 Kwiecień 2023, 22:16:49 »
Kurde, po długości posta myślałem, że to Piterrini.

Offline death_bird

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1476 dnia: Cz, 13 Kwiecień 2023, 22:25:51 »
 ;D
A to nie Piterrini.
Teraz lepiej? ;)
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Offline death_bird

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1477 dnia: Pt, 21 Kwiecień 2023, 21:48:50 »
Miałem nie czytać Bendisa czyli z pamiętnika iksoholika.
I owszem - będą spoilery.

"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem" (dowód na to, że B. nadal rzuca celnymi puentami).

Gdy pierwszy raz wziąłem się za "Uncanny X-Men" pisane przez gościa od J.J. i Daredevila byłem autentycznie podekscytowany. Wytrzymałem dłuższy czas, uzbierałem całość i dopiero wtedy.
Pierwsze wrażenie?
Koszmarne, kreskówkowe ilustracje.
Iksy z przeznaczeniem dla dziesięciolatek? Ktoś tu sobie brzydko pogrywa z poważnymi czterdziestolatkami.
No ale przecież to Bendis. Chłop dowozi dobre fabuły.
Tia...
Bendis, jakby to ująć, chyba się "gaimanizuje". Tzn. ma jeden fajny pomysł, tyle że owija go w taką belę białej, bezwonnej, bezsmakowej bawełny, że ów koncept ginie w wielkiej beli bieli a to zdecydowanie nie jest to co tygrysy lubią najbardziej.
No ale dobrze, oddajmy Mu co Jego - w końcu ten jeden wspomniany, całkiem ciekawy pomysł miał: moce Piątki Feniksa nie działają tak jak powinny - wybrańcom po bliskich spotkaniach trzeciego stopnia z wielkim ognistym ptakiem poprzepalały się styki i zwyczajnie się spsuli.
Spoko. Doceniam i wierzę, że to prawdziwy problem. Taki przynajmniej na parę zeszytów.
W końcu w ślad za wielką władzą i dobrą zabawą od czasu do czasu za człowiekiem ciągną się słone rachunki do zapłacenia.
Na dodatek również popsuło się między Summers`em i moją ulubioną Iksówą. Będzie drama.
Niestety. Tutaj plusy się kończą.
Co z minusami? Reset. Nowe otwarcie, nowa baza i co najgorsze - zresetowani uczniowie. Czy naprawdę z każdym kolejnym scenarzystą musi wchodzić nowa ekipa gówniarzy i żółtodziobów? Czy naprawdę nikomu już nie można dać szansy na ukończenie szkolenia i założenie na grzbiet rytualnego żółto-niebieskiego spandexu z wielkim "X" na podbrzuszu? Jakby nie patrzeć, Panna Pryde w latach 80tych dostąpiła zaszczytu i od tej pory sobie radzi. Pół szkoły swego czasu się w niej bujało.
To gdzie u licha szlaja się Hisako? Sprawdza się jako świeża krew. Ma ikrę. Lubię młodą.
Za to nie lubię braku ciągłości.
A poza tym "Goldballs"... No żesz...
Tyle dobrze, że mutanci to nadal tak jakby zagrożony gatunek. Wanda cały czas punktuje.  8)
W każdym razie.
Iksy Bendisa to dowód na to, że bez oryginalnego pomysłu na całość historii (Whedon fanboy mode on) to "jedynie" kolejna seria telenoweli w ramach której samo mieszanie w filiżance w żaden sposób nie sprawi, że wywar herbaciany stanie się słodki. Chcecie smaku to dosypcie oryginalnej fabuły leszcze. ::)
A. No i zgadnijcie kto zmartwychwstał.  ??? ::)
Przeczytałem wtedy całość, ale poziom rozczarowania tylko rósł i rósł. Zdecydowanie za mało Bendisa w Bendisie. Odłożyłem z adnotacją - "słabe to".
Ale w ramach choroby kompulsywnego komplecisty nadszedł czas na podejście nr 2.
I na dzisiaj zmieniłbym nieco punkt widzenia na taki trochę bardziej przychylny - przyznaję, że szok poznawczy w kontekście pierwszego obcowania z tymi paskudnymi ilustracjami uruchomił wtedy tryb obronny jeżozwierza a poza tym wtedy nie czytałem jeszcze Punktów (nie do końca) Zwrotnych i nie wiedziałem jak bardzo można spartolić robotę. Teraz już wiem a to nieco perspektywę zmienia.
Czyli tak.
Czytając po raz wtóry Bendis miewa jednak przebłyski. Testament Xaviera i kolejny trup w szafie - fajne rozwiązanie problemu. Niby proste, ale jednak na poziomie moralności świata przedstawionego cokolwiek "kontrowersyjne".
Chuck kolejny raz udowadnia, że nie ze wszystkim sobie radzi i to nadaje temu zmutowanemu pomnikowi głębszy odcień szarości. Taka kolejna rysa na wizerunku komiksowego "świętego" po zaginionej ekipie z wyspy Krakoa to jak najbardziej plus.
Poza tym Cyclops w szoku i depresji. Niby powinno być to oczywiste (w końcu zabił mentora - nieledwie ojca), ale to jest komiks z gatunku SH. Toteż jeżeli ktoś nie napisze wprost, że heros jest w szoku i cały czas nie może się pozbierać to bez tego stwierdzenia nie zauważymy i nie uwierzymy. Jakkolwiek to nie zabrzmi to jednak miło wiedzieć, że przywódca X-Men może mieć poważny problem. Podświadomie czuję się dowartościowany, że jednak nie czytam komiksu dla jedenastolatek. Psychologia. Poważne problemy. Nie ma to tamto.
Do tego Emma ma swój mały projekt, który potwierdza to co Ellis udowodnił kiedyś w "Karnak" - że można wziąć na tapet teoretycznie nudną i bezbarwną postać i nadać jej głębi - w każdym razie tak odbieram to co z "nieprzydatnym" Morphem zrobiła cioteczka Emma. Scena z Kubrickiem potwierdza, że Bendis jest dobry w te proste, najbardziej przyziemne sytuacje, które niby nie są głównym atrybutem komiksowego SH a jednak sprawiają, że komiks tego gatunku może wziąć do ręki chłop ponad czterdziestoletni i nie będzie musiał cały czas wstydzić się sam przed sobą, że czyta "takie rzeczy".
A. No i fajnie jest zobaczyć, że Pani Frost miewa emocje i uczucia. Mała rzecz a cieszy.
Także detale. Detale i szczegóły - tutaj Brian Michael nadal nie zawodzi.
No a poza tym powrót "Disco" i knująca Raven - też proste, ale skuteczne. Jeżeli w innej rzeczywistości elficka wiedźma mogła dostać kraj i zostać królową to dlaczego Mystique miałaby być gorsza. Też jest takim odpowiednikiem wiedźmy.
I Kukułki - ich potyczki z "mamą", docinki pod adresem każdego kto się nawinie i ogólny cynizm życiowy połączony z wyrzutami typowo nastoletniej żółci sprawiają, że trzy sprytne blondynki otrzymując swoje przysłowiowe pięć minut potrafią co jakiś czas zabłysnąć.
Generalnie nie wiem czy to prawidłowa obserwacja, ale wydaje mi się, że Bendis chyba lepiej pisze kobiece postacie. Wydają się być jakieś takie bardziej wiarygodne (np. rozkminy przed babskimi zakupami). Albo zupełnie nie rozumiem kobiet. Z dwojga prawdopodobieństw...  ::)
Generalnie wydaje mi się, że B. udało się troszkę podpsychologizować niektórych mutantów i podcieniować ich wzajemne relacje. To jest fajne. Jak dawno temu niespecjalnie doceniałem "Lifedeath" tak teraz właśnie tego typu klimatów brakuje mi najbardziej w przerwach pomiędzy kolejnymi wybuchami, fajerwerkami i fałszywymi zgonami.
Ale przy tym wydaje mi się (cały czas oglądam bardzo niepełną układankę), że jednak mniej w tym wszystkim ciągłości niż kompulsywny komplecista mogłby sobie życzyć. To minus.

Jak za pierwszym razem dałbym "Uncanny" od Bendisa pewnie jakieś 5/10 tak przy powtórnej lekturze ocena jednak wzrośnie. Przy czym w zasadzie cała historia mogłaby przez te wszystkie tomy dziać się wyłącznie na terenie bazy, poszczególne postacie mogłyby ze sobą gadać, skakać sobie do oczu, podkładać sobie świnie i wylewać dawne żale i frustracje i wtedy byłoby pewnie z 8/10. Bo w te klocki Bendis potrafi.
Niestety/stety to jest SH i musi być efekciarsko, kolorowo i z wybuchami. Taki mamy gatunek i żyć z tym trzeba. Inna sprawa, że również końcówka jakaś taka miałka i nie zapadająca w pamięć, ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego.
"Uncanny X-Men" by Bendis - 6,5/10.
Nie, że trzeba, ale można.

A poza tym c.d. zdecydowanie n.
« Ostatnia zmiana: Pt, 21 Kwiecień 2023, 21:55:28 wysłana przez death_bird »
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Offline Crono

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1478 dnia: Pt, 21 Kwiecień 2023, 22:23:39 »
Uwaga, możliwe spojlery!
death_bird, miałem podobnie. Przy pierwszej lekturze mutantów Bendisa czułem wielkie rozczarowanie. Owszem, interakcje między postaciami wypadają bardzo dobrze, ale sama historia, ta cała rewolucja Cyclopsa, strasznie rozczarowuje. Miało to być niewiadomo co, a wyszło... No właśnie, co wyszło? Nic. W dodatku zrobienie z Icemana homoseksualisty, przybycie oryginalnej piątki która nie mogła wrócić do swoich czasów bo miała zrobić coś ważnego (ale nie wiadomo co), czy kolejny mutant omega wyjęty z rękawa. Niemniej, wiedząc dzisiaj jak potoczyły się losy mutantów do ery Hickmana muszę stwierdzić, że nie było tak źle. Było naprawdę kilka fajnych pomysłów, wspomniane przez Ciebie kukułki, fajnie napisani nowi mutanci (na czele z jak jej tam było ... Eve? Annuale jej poświęcone są świetne!) no i relacje stary Scott, młody Scott, młoda Jean i Emma.
« Ostatnia zmiana: Pt, 21 Kwiecień 2023, 22:30:55 wysłana przez Crono »

Offline xanar

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1479 dnia: Pt, 21 Kwiecień 2023, 23:12:32 »
Co tu się dzieje, jak parę lat temu pisałem, że te X-meny Bendisa to wcale takie złe nie było to jakieś hejty leciały :)

Ale jak to mi ktoś kiedyś tu napisał, może trzeba dorosnąć :P

Taki nieczytelny Bendis to się już zrobił przy tych Guardiansach co tu u nas Egmont nie wydał a później było jeszcze gorzej.
Twój komiks jest lepszy niż mój

Offline death_bird

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1480 dnia: Pt, 21 Kwiecień 2023, 23:20:14 »
miałem podobnie. Przy pierwszej lekturze mutantów Bendisa czułem wielkie rozczarowanie.

Dlatego o "rewolucji", "oryginalnej piątce" i Icemanie nawet nie wspominam. Szkoda klawiatury.

Co tu się dzieje, jak parę lat temu pisałem, że te X-meny Bendisa to wcale takie złe nie było to jakieś hejty leciały :)

Ale jak to mi ktoś kiedyś tu napisał, może trzeba dorosnąć :P

Bo też bez porównania z innymi historiami z tego mniej więcej okresu, za to wyłącznie na tle tego co wydała Mucha czy nawet "Haszet" to Bendis prezentował się po prostu słabo. Dopiero inne tomy mutantów z tego czasu każą zacząć dostrzegać delikatne przebłyski w "Uncanny". Przy czym to i tak są plusy z gatunku "niszowych" tzn. bardziej interakcje i ew. konkretne wydarzenia niż historia jako taka.
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1481 dnia: So, 22 Kwiecień 2023, 17:35:16 »
Zgadzam się z recenzją, mimo ogólniej miałkości uważam że ta seria to przyjemny odmóżdżacz, ot kolejne kilkadziesiąt zeszytów mutanciej telenoweli do przeczytania przy wieczornym piwku. doskwiera tylko fakt że najważniejsze wątki ("rewolucja" i O5) okazały się kapiszonami, ale to się chyba wszyscy zgodzimy. miałkie to było na tyle że mimo lektury kontynuacji, za cholerę nie pamiętam co się stało z tymi dzieciakami z przeszłości.

W kontekście tej serii nie wolno jednak zapomnieć o Bitwie Atomu. podczas lektury miałem wrażenie że ten event ociera się o autoparodię - źli mutanci z przyszłości przybywają ostrzec naszych mutantów, w międzyczasie pojawiają się mutanci z przeszłości i dobrzy mutanci z przyszłości. aha, pojawia się też syn Xaviera, którym nie jest Legion tylko wymyślony na szybko łysy koleś. z tego co kojarzę to było jego jedyne wystąpienie.

mimo całego mojego zamiłowania do kalesoniarstwa, ten event był zdecydowanie zbyt gruby.

Offline death_bird

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1482 dnia: Wt, 25 Kwiecień 2023, 19:56:57 »
Dzisiaj w programie: "Extraordinary X-Men" - Lemire z dodatkiem Soule`a.

Ponownie uwaga na nisko latające spoilery.
 
Tym razem może od końca. Zastanawiając się na ile wycenić ten rozdział telenoweli automatycznie zacząłem porównywać go z Bendisem. Wyszło mi na to, że albo przyjdzie wystawić nieco wygórowaną ocenę albo trzeba będzie zafundować poprzedniej odsłonie minimalną przecenę.
No bo to jest tak: fabuła Lemire`a z gościnnymi występami Soule`a broni się mimo wszystko bardziej niż bendisowi „Uncanny”, ale jednocześnie brakuje w niej tego w czym Bendis jest najlepszy i nie ma tu tego co on robi najlepiej – czyli nie uświadczymy tego skrzącego się ironią/sarkazmem i pochodnymi tak zwanego small talk. Poszukiwanie ociekających jadem docinków, jak i połyskujących tu i ówdzie brylantową fasetką dialogów może okazać się bezowocne. „Extraordinary” nastawieni są na w miarę sprawnie skonstruowaną akcję i pod tym względem biją „Uncanny” w zasadzie na głowę. Jednocześnie ewidentnie brakuje im głębi w efekcie czego mamy do czynienia z historią nastawioną przede wszystkim na klasyczną przygodę.
   Pomysł na nią wydaje się być skądinąd prosty, ale jednocześnie wprowadzający nietypowo dramatyczny element rywalizacji: okazuje się, że to co dobre dla Inhumans niekoniecznie działa na korzyść X-Men. Albo inaczej: to co działa na Inhumans działa również na Iksów, ale zdecydowanie nie tak jak mutanci mogliby sobie tego życzyć. Jeżeli do tego dodać problemy na łączach otrzymuje się nieunikniony konflikt (no bo tym w końcu SH żyje).
Efekt powyższego założenia sprawia, że dostajemy w miarę sprawnie skonstruowane wrażenie dramatyzmu związane z nieuchronną konfrontacją pomiędzy dwiema grupami „nadludzi” (których tzw. ludzie solidarnie nie rozumieją i nie lubią) w której to rozgrywce jedna grupa może stracić coś, ale druga może stracić wszystko.
Ale zanim o tym najpierw krótki przerywnik czyli tzw. ilustracje. Warstwa wizualna to przejażdżka po całej sinusoidzie, poczynając od komputerowego prymitywizmu („Śmierć X” - wspomniałem, że będzie Bardzo Ważny tzw. Zgon? Nie? No to będzie.) od którego oczy krwawią, przez proste kreskówki, trochę bardziej wysublimowane kreskówki, aż po kilka stron naprawdę ciekawych quasi szkiców. Generalnie obrazki szału nie robią, ale idzie je strawić (myśl, że zaczynam się do nich przyzwyczajać wydaje się być upiorną... ::)).
I to by było na tyle.
A fabuła?
Ta jest zgrabniej skonstruowana od tego monstrum zaczętego acz niedokończonego przez Bendisa aczkolwiek również ma swoje ewidentne dołki – niektóre wątki są zwykłymi zapychaczami, które przerzuca się z mniejszą czy większą dozą zniecierpliwienia byle tylko wrócić do głównej intrygi.
Faktem jest, że historia zaczyna się zgodnie z najlepszymi wytycznymi Hitchcocka od wysokiego C (czyt. wspomniany już wcześniej Bardzo Ważny Zgon i to co Emma z niego wyrzeźbiła) natomiast później mamy już niestety jazdę po pagórkach i dolinach.
Bo też z jednej strony dobrze czyta się Storm jako liderkę z krwi i kości choć ze wszystkimi jej brakami i wątpliwościami, a z drugiej w tym samym tomie na w zasadzie trzech stronach Lemire funduje rollercoaster wrażeń, bo w jednym momencie potrafi przywalić (chyba, że to wyłącznie zasługa tłumaczenia – tego nie wiem) genialnym w swej prostocie tekstem prosto z głębi czarnego, robaczywego serca macochy Rosji („Odstaw wódkę i wkładaj mundur” - piękne podsumowanie stanu umysłu jakim jest Moskowia) przy czym dosłownie dwie strony wcześniej wali po oczach zupełnie chamskim (bo odwracającym o 100% to co pamięta się ze starej historii) ideolo, które potrafi zirytować nawet takiego rusofoba jak składający te zdania. Rollercoaster, co się zowie...
   Ale pies pogrzebany jest w trochę innym miejscu. Generalnie problematycznym wydaje się być nadmierne efekciarstwo. Nie wiem czy w czeluściach redakcyjnych Marvela istnieje jakiś długoterminowy zakład na to kto umieści szkołę Xaviera (teraz już Storm) w bardziej niedorzecznym miejscu, ale jeżeli taki zakład funkcjonuje to Lemire prowadzi o dwie długości przed kolejnym zawodnikiem, kimkolwiek by on nie był i czego by nie wymyślił. Z tego samego powodu zupełnie nie przemówiły do mnie odbywane peregrynacje po rzeczywistościach równoległych – chyba za dużo już tego doświadczyliśmy i w efekcie każdy kolejny świat alternatywny wydaje się być coraz bardziej przekombinowany a przez to pozbawiony sensu. Te zaświatowe włóczęgi były w sumie najbardziej nudnymi (i niepotrzebnymi?) elementami fabuły na ewidentnym etacie zapychaczy. Efekt jest taki, że ciekawie zaczyna się robić dopiero na ostatnich dwóch okrążeniach.
W „Inhumans kontra X-Men” trafia się i trochę dramatu i odrobina napięcia między postaciami (nie jest to co prawda ta „bendisowa” lekkość konfliktu choć dobre i to), ale co najważniejsze – pionki zaczynają być rozstawiane na planszy (użycie terminu „szachownica” wydaje się być chyba jednak lekkim nadużyciem) i w finale mamy do czynienia z planami godnymi filmów wojennych klasy B, przy czym wcale nie jest to sarkazm tylko jak najbardziej oznaka postępu. :)
Bo też ostatni tom to ponowna kolaboracja duetu L&S i okazuje się, że zwiększona objętość nie bierze się na szczęście jakoś bardzo z powietrza. W tej odsłonie mutanci faktycznie podejmują jakiś wysiłek intelektualny dobierając taktyki pod przeciwnika i faktycznie trochę mieszają realizując je na różnych frontach. W końcu na Inhumans nie da się ruszyć niczym te Moskale na Bachmut – z bagnetem na wprost i z głośnym „Urrra!”. Tutaj trzeba kombinować.
I ta kombinatoryka na szczęście jest. Ktoś kogoś musi zaskoczyć, ktoś musi zostać zaszachowany.
Scenariuszowi nie można zarzucić tego, że się nie stara.
Jeżeli zaś dodać wyciekające tu i ówdzie nowe (dla postaci a nie czytelników) informacje, które powodują zamieszanie i tak jakby utratę morale w jednej ze zmagających się grup to idzie przyznać, że kolejny hamburger został całkiem sprawnie przyprawiony.
Końcówka z jednej strony jest komiksowo prosta, ale z drugiej w sumie taka słodko gorzka. Jedni dostali to co chcieli inni nie, niektórym to i owo nie wyszło. W sumie jedni doznali goryczy porażki a niektórzy inni poczuli gorycz zwycięstwa i zanosi się na to, że dla nich to jeszcze nie koniec, bo żądza zemsty i krwi cały czas ich roznosi. Ale tak to już jest gdy w piersi bije serce drapieżnika. :)
W efekcie „Extraordinary” z jednej strony pewien etap w historii mutantów zakończyli (czego „Uncanny” nie bardzo potrafili) a z drugiej jak zwykle zostawili pootwierane na oścież furtki. Było nie było telenowela swoje prawa ma i zna.
W każdym razie pod względem czysto fabularnym L&S`om poszło lepiej niż Bendisowi.
I stąd pewna zagwozdka z oceną.
Zestawiając ze sobą:
„Extraordinary X-Men” Lemire(&Soule) to naciągane, ale jednak 7/10, choć cały czas nie wiem czy uczciwiej nie byłoby Bendisowi obniżyć noty o te 0,5 pkt na 6/10, bo jednak 7/10 dla „Extraordinary” wydaje mi się być nieco na wyrost a z kolei 6,5 dla obu przy mimo wszystko lepszej fabule „E.” wydaje się być nie do końca „sprawiedliwe”.
W każdym razie jeżeli ktoś uzna, że 7 to za wysokie progi to kłócił się nie będę.
 
Podsumowując jednym zdaniem: przeczytać jak najbardziej można, bo jeżeli odpuścić tę odsłonę to okaże się, że w nieszczęsnym okresie 2008-18 w kontekście mutantów żywcem nie ma co czytać.

Coming next: „Astonishing X-Men” (A.D. 2017).
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Offline Chmielu

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1483 dnia: Śr, 26 Kwiecień 2023, 08:33:08 »
P.S. Czytało się to wszystko lekko chaotycznie? Trudno. Tak miało być.

A mi się taka lekka "nieuczesaność" podoba. Lubiem to! ;)

Bardzo fajne teksty.

Utwierdziły mnie natomiast w jednym - dobrze, że X-men omijam szerokim łukiem. Świetnie opisujesz te wady opowieści o mutantach - znaczy: dla mnie wady, dla innych może nawet i zalety (spektakularne zejścia, spektakularne powroty, znów zejścia, klony jakieś, podróże w czasie i po światach równoległych plus drama, dużo dramy). I te niekończące się konwersacje podczas obrzucania się lodem, ogniem czy innymi laserami. Najbardziej jednak to chyba mnie rozbija jak X-koleś jest zły, potem się nawraca (wszyscy oczywiście przechodzą do porządku dziennego nad tym, że kolo ma konkretną ilość zwłok na liczniku ::)), po czym znów jest zły, aby ponownie się nawrócić. Takie wolty wyszły dobrze tylko na znacznie mniejszą skalę w "Prison break".

Co do Bendisa. Około 2001 lub 2002 roku czytałem z nim wywiad w "Wizard" lub na "Newsarama" - mówił, że nie będzie pisał o mutantach, bo nie czuje klimatu tych historii. Niedługo później magia zielonych ewidentnie pozwoliła mu poczuć klimat, bo zrobił "House of M". No, a potem to już z górki.
BTW Co ciekawe Ennis też tak mówił - i się nie złamał.   

Niemniej, jest plus opowieści o X-ludziach. Przynajmniej z punktu widzenia faceta. Okładka "Sins of Sinister" # 1 w wykonaniu Stanleya Lau “Artgerma”, chociażby. ;) W sumie jakoś się tak składa, że pannom Frost i Psylocke często trafiają się dobre okładki. ;D

I na zakończenie: obejrzałem niedawno "Last stand", po raz pierwszy od premiery. To jest baaardzo zły film. Za "Dark Phoenix Saga" nie przepadam, ale doceniam wkład jej twórców w historię komiksu. Dysponując takim materiałem dwa razy spektakularnie s.....olić to tylko Simon Kindberg potrafi. Jeden z największych tandeciarzy w biznesie filmowym. No i nie ogarnął "Świętego" Kontinuum, nawet w tych kilku filmach, które 20th Century Fox wyprodukowało. Tam się, kurna, nic nie klei. ;D
To nie pandemia, to test IQ.

"Żadna ilość dowodów nigdy nie przekona idioty" /
„Łatwiej jest oszukać ludzi niż przekonać ich, że zostali oszukani” Mark Twain

Offline Bazyliszek

Odp: X-Men
« Odpowiedź #1484 dnia: Śr, 26 Kwiecień 2023, 09:12:56 »
Ale House of M przynajmniej prawie ostatecznie rozwiązał kwestię mutancką i za to trzeba być mu wdzięcznym. To było dobre 8 lat, póki Marvel tego nie odwrócił. Bendis pisał wtedy wszystkie eventy (2004-2010), więc musiał w końcu zahaczyć i o X-Men.