Po zakończeniu przygody z "Era Apokalipsy" (
) nasuwają mi się trzy podstawowe przemyślenia:
Primo: zżera mnie ciekawość względem tego jak wyglądał pierwszy zeszyt X-Men wydany po tej historii.
Secundo: smuteczek albo i wręcz wielki smut w zw. z tym, że żyjemy na peryferiach świata komiksowego i z tego typu historią przyszło się zapoznać prawie trzy dekady od premiery. I sama koncepcja i cały jej rozmach chyba jednak nie sprawiają już aż takiego wrażenia, które zapewne wywierały w latach 90tych. Dzisiaj alternatywne wizje rzeczywistości i złe, niedobre wersje mutantów wydaje mi się, że jednak spowszedniały i przechodzi się nad nimi do porządku dziennego. A wtedy to zapewne było coś przez wielkie "C". Inna sprawa, że nikt nie wydałby tego u nas w całości i tu wracam do konstatacji związanej z funkcjonowaniem na obrzeżach cywilizacji komiksu.
Tertio: tak po prawdzie to w sumie nie jestem pewien czy to jest fabuła, którą należy określić mianem "event", "crossover" czy inne tego typu pokrewne, ale wydaje mi się, że to była najlepsza historia tego typu z jaką miałem do czynienia w kontekście trykociarzy (a przynajmniej innej sobie nie przypominam).
Fabuła spójna, przeplatające się serie prowadzą do sensownego finału, tyle czasu od premiery a czyta się to naprawdę dobrze.
Bardzo solidne 8, może nawet takie 8,5/10 (z uwzględnieniem faktu, że pisze to wieloletni, niepoprawny i niereformowalny fan mutacji).