Jakiś czas temu naszła mnie ochota na powtórzenie sobie komiksów z czasów świetności Mandragory i mam już za sobą kilka serii, które niegdyś przedstawił nam ten wydawca. Miałem już okazję przyjemnie się zaskoczyć ("Wolverine/Hulk" Sama Kietha), a w większości to, do czego powróciłem okazało się całkiem zjadliwymi historiami (pierwszy story-arc "Venoma", "Hulk/Wolverine: Sześć godzin"), ale jak widać przyszła też pora na zawód. Chociaż w sumie chyba nie powinno mnie to dziwić, bo do "Wolverine: Koniec" Paula Jenkinsa nigdy nie żywiłem jakichś szczególnie ciepłych uczuć, a wspomnienia z nim związane pozostały mi raczej średnie bądź żadne. Tytuł ten pochodzi z prowadzonej przez Marvela linii "The End", w której z założenia prezentowane są ostatnie opowieści z życia bohaterów - w Polsce ukazały się jeszcze analogiczne historie z Hulkiem i Punisherem.
Co prawda początek jest całkiem obiecujący i tak po dwóch zeszytach byłem jeszcze ciekawy intrygi, jednak na plan szybko wchodzą różnej maści głupoty, a moje zainteresowanie fabułą zaczęło coraz bardziej spadać. Wraz z poziomem samego komiksu, który leci w dół aż do rozczarowującego i odbębnionego naprędce zakończenia. Im dalej, tym historia bardziej naciągana, a scenarzysta dokłada coraz więcej niewyjaśnionych wątków, nielogicznych zachowań bohaterów czy nieprzekonujących rozwiązań. Kuleje motywacja postaci, na czele z głównym złym, w przypadku którego w pewnym momencie ciężko dojść do tego, co nim faktycznie kieruje, co zamierza osiągnąć i z jakiego konkretnie powodu. Antagonista okazuje się finalnie sztampowy i nieciekawy, a jego obecność w gruncie rzeczy niczego nie wnosi do życia Logana, chociaż autor twierdzi, że ich losy są od dawna powiązane. Prowadzeniu fabuły miejscami brakuje płynności, zwłaszcza przejścia pomiędzy poszczególnymi zeszytami czasem szwankują. Daje się odczuć, że pewne wydarzenia musiały się dziać poza kadrem, co sprawia, że można poczuć zdezorientowanie, bo momentami scenariusz nie wyjaśnia dlaczego jesteśmy akurat w tym miejscu, skąd bohaterowie posiadają wiedzę na jakiś temat albo w jaki sposób niektóre postacie wmieszały się w fabułę. Bezcelowość całego przedsięwzięcia podkreśla fakt, że dla Wolverine'a to nawet żaden koniec i zapewne trochę lat jeszcze sobie pożyje, a po wydarzeniach z tego komiksu tak naprawdę nie dostał odpowiedzi na żadne z nurtujących go pytań - tak samo zresztą jak czytelnik.
Za warstwę graficzną w całości odpowiada Claudio Castellini, włoski artysta, którego kariera wywodzi się od pracy dla Sergio Bonelli Editore - nie tak dawno zresztą wydawnictwo Tore zaprezentowało nam "Nathana Nevera" z jego rysunkami. Generalnie podobały mi się jego prace, a zwłaszcza okładki i początkowe rozdziały, które wydały mi się też najlepiej pokolorowane. Kreska jest dynamiczna i widać w niej charakterystyczny styl, który nasuwał mi skojarzenia właśnie z włoskimi komiksami. Odniosłem natomiast wrażenie, że z zeszytu na zeszyt rysunki wyglądają jednak gorzej, jakby stopniowo autor zaczął poświęcać im coraz mniej czasu, a i kolory jakoś straciły na wyrazie. Miejscami widoczne są też problemy rysownika z przedstawianiem anatomii. Zdaje się, że największy problem ma z nogami bohaterów, czego szczytem jest okładka szóstego zeszytu, na której wyglądają jak jakaś bezkształtna masa.
Lekturze całości towarzyszy niestety uczucie rozczarowania i marnowanego potencjału, bo mimo wszystko mam wrażenie, że ten był i twórcy mogli z tego wyciągnąć dużo więcej. Natomiast w ostatecznym kształcie nie jest to dla mnie pozycja, do której warto było wracać.