Przeczytawszy ostatnio "Wojna Królów. Preludium" i pierwszy tom "Strażnicy Galaktyki" Abnett`a stwierdziłem, że przypomnę sobie odpowiedni tom WKKM i trochę przed czasem jeśli chodzi o świat przedstawiony, ale sięgnąłem po
Z tego co zapamiętałem było to jakieś epickie, raczej średnio wciągające łubudubu z którego człowiek pamiętał wyłącznie zarys fabuły. No i teraz po powtórnej lekturze dochodzę do wniosku, że jednak te eventy Marvelowi "potrafią" wyjść raczej słabo. Podbudowa (a może i wyłącznie napomknięcie w ww. dwóch tomach Egmontu - w finałowej bijatyce
nie widziałem ani SG ani Iksów
) jak na razie robi zdecydowanie lepsze wrażenie od grande finale. I nawet jeśli tak naprawdę chodzi o to, że nie sposób nacieszyć się tą historią jeśli nie czytało się absolutnie wszystkiego co Marvel wypuszczał od momentu pierwszego mrugnięcia okiem, że coś jest na rzeczy (bo ok - rozumiem co to znaczy zacząć oglądać "SW" od ostatnich 30-stu minut Ep. VI) to jednak strasznie prymitywna była ta młócka. Nawet jak na standardy M.
I w sumie po ponownym odłożeniu tego tomu na półkę intryguje mnie jedna jedyna rzecz:
co ostatecznie Skrull Jervis zrobił z małą J.J. Cage
?