Nowych komiksów nie czytam nałogowo (zaległości w klasyce itp.), te po które sięgam zwykle spełniają moje oczekiwania... Przeczytałem teraz pierwszy tom Egmontowego
Venoma (Marvel Fresh), seria była swego czasu chwalona (wraz z Immortal Hulkiem) więc oczekiwałem po prostu dobrego superhero...
Po przeczytaniu całości (czyli 12 zeszytów zawartych w tym tomie)
oceniam go nie wyżej niż średnią historię superhero. Nasuwa się pytanie „jakie tytuły w takim razie oceniam jako lepsze”, nie mam obiektywnej odpowiedzi, przykładowo większość Semiców (serie S-M, Batman, MM itp., komiksy w swoim gatunku średnie-dobre) bardziej mi się podobała od tego Venoma, a na to już może mieć wpływ sentyment itp.. Komiksowi także nie pomaga powielanie wielu schematów fabularnych wykorzystywanych od lat w różnych mediach, co prawda to nie jest największy zarzut jaki mam wobec Venoma, a jeden „twist” mimo powtarzalności oceniam wbrew pozorom pozytywnie, chociaż...

To niezupełnie spoiler, ale "w razie czego"
to odnośnie wypadku z udziałem Eddiego w przeszłości 
Zacząłem od tego, że nie czytam wielu nowych komiksów, nowe serie pisane są w formie story arców wydawanych później w formie zbiorczej po ok. 6 zeszytów, ta prawidłowość jest w Venomie szczególnie odczuwalna. Pierwsza połowa podwójnego tomu to
pełna patosu pseudo-epicka historia traktująca o mitologii symbiontów z obowiązkowym zagrożeniem dla ziemi... Przyznam że w ogóle komiks do mnie nie trafił, nie wydaje mi się że powodem jest brak znajomości postaci, może Venoma i Eddiego Brocka nie znam wyjątkowo dobrze, ale ile komiksów z nimi ukazało się po polsku to w stopniu mniejszym (np. to co wydawała Mandragora) lub większym (co związane ze Spiderem) było dla mnie względnie ciekawe. Tutaj kompletnie mnie nie interesował temat, zakładam że w 2018 roku seria (kiedy była wydawana w USA) mogła być promowana jako re-inwencja postaci czy też pogłębienie mitologii i to mogło być odebrane pozytywnie itp., tyle że siadając do polskiego wydania nie na to byłem przygotowany, wydaje mi się, że po prostu nie to chciałem czytać...
Z tym kontrastuje druga połowa tomu traktująca w drobnym stopniu o konsekwencjach części pierwszej, ale najbardziej skupia się na Eddiem Brocku i rozbudowuje jego postać. Historia już nie jest pompatyczna, jest bardziej stonowana, intymna, chociaż wciąż ślizga się po powierzchni nie wchodząc głębiej (można powiedzieć „w końcu to superhero”, ale i w sh można wejść „ciężej”). Powinna się więc bardziej podobać ta część, no właśnie i tutaj mam problem, bo nie byłem w stanie się „zaangażować”, Eddie Brock w tej historii (właściwie w tym całym tomie) to nie Eddie z lat 90, nie chodzi nawet o jego jednotorowy sposób myślenia, chodzi o brak ciągłości w prowadzeniu postaci, śmiem twierdzić, że
nic nie łączy tego Eddiego z dawnym Eddiem. Chętnie przyznam się do błędu jeśli ktoś byłby w stanie wymienić cechy wspólne

Warstwę graficzną oceniam powyżej średniej, szczególnie niektóre plansze w pierwszej historii z tego tomu. Pod względem technicznym nie ma tutaj oryginalnych rozwiązań, ale rysunki i kolory są wykonane poprawnie. Widoczne jest jednak to, że twórcy niektóre plansze wykonywali z większą dokładnością niż inne, bywały wręcz kadry, przy których myślałem „że też im się chciało”

Właśnie dzięki niektórym kadrom/planszom pierwsza historia jest całkiem ciekawa jeśli zwraca się uwagę na aspekty graficzne komiksów. Historia druga może z racji stonowania fabularnego jest mniej „efekciarska” pod kątem ilustracji, zwłaszcza że drugą połowę komiksu tworzyło więcej osób.
Zdaję sobie sprawę, że dalej w serii jest cały story arc z Carnagem, a później inny arc crossuje głębiej z Marvelem (Avengers, Spider-Man itd.), ale po przeczytaniu pierwszego tomu nie odczuwam zainteresowania aby sięgnąć po tomy kolejne. Tym bardziej dziwne, bo pajęcze tytuły wręcz z zasady mi się podobają, komiks jak pisałem nie jest zły (nie miałem problemu z przebrnięciem do końca), jest średni. Nie czytałem innych komiksów Catesa, mimo że wiele z nich jest i tutaj zachwalanych, do mnie jednak najpewniej nie trafia ten scenarzysta.