Jeśli jesteście boomerami (jak ja

) to zapewne pamiętacie lata osiemdziesiąte oraz przełom '80 i '90 w amerykańskim kinie S-F/horror. A dokładniej trend opowieści o zmutowanych ludziach/stworach/nieudanych superżołnierzach, którzy sieją śmierć i zniszczenie gdziebądź. Bardzo na czasie wówczas, zwłaszcza w wariancie "prosto na VHS". A teraz wyobraźcie sobie, że jesteście dobrym scenarzystą (jak Jim Starlin) i wiecie, że wasz nowy projekt narysuje legenda - Bernie Wrightson, mistrz komiksowych opowieści grozy. Głupio byłoby nie wykorzystać takiej okazji, prawda? Tak więc bierzecie dochodową postać (Punisher), modną niezabijalną kreaturę (genetycznie zmodyfikowany psychopata), dorzucacie trochę politycznej paranoi oraz marvelowskiego klimatu (Nick Fury) i już macie hit. "Punisher: P.O.V" z 1991 roku.
Deke Wainscroft to lewicowy rewolucjonista, który ze swoim kumplem Zonkerem przesiedział trochę w więzieniu za terroryzm. A konkretnie - za wysadzanie ludzi w powietrze. Po wyjściu Deke i Zonker uznają, że rewolucję można rozruszać, ale trzeba do tego środków. Takowe są w bankach, a można przecież połączyć eksplozje i wypłaty z banku, no nie? Podczas przygotowań do kolejnego ataku Zonker przypadkiem detonuje ładunek wybuchowy skutecznie minimalizując swój ślad węglowy do zera, a Deke, poparzony i w szoku pourazowym, ląduje w podziemnych kanałach. Tam natomiast zostaje zalany spuszczoną do kanałów substancją, nie całkiem udanym prototypem serum superżołnierza. Jak to w Marvelu, nie pierwsze to serum i nie ostatnie. Deke ulega modyfikacji w psycho-stwora-wańkę-wstańkę o skłonnościach wampirycznych.
Wiem, wiem... to brzmi idiotycznie.

Bo tak jest. Natomiast dostaliśmy do tego Punishera, Nicka Fury, Kigpina, Chestera Goudala - religijnego oszołoma (wierzącego, że Bóg powierzył mu misję oczyszczenia świata z demonów), świetnie poprowadzoną żołnierską przyjaźń pomiedzy Punim a Chiefem (człowiekiem Kingpina), a na zakończenie horrorowy motyw niczym z "Koszmaru w Dunwich" od poczciwego HPL - a wszystko to złożyło się na naprawdę zabawną mieszankę. Poza tym, Starlin zbudował opowieść przemycając przemyślenia na temat amerykańskiej polityki wewnętrznej i zewnętrznej - cel (amerykańska racja stanu) uświęca nawet najbardziej obrzydliwe środki. W "P.O.V." bezlitośnie pokazuje styk polityki, biznesu i tzw. nauki, który zawsze owocuje patologią do potęgi (o czym, całkiem niedawno, sami mogliśmy się przekonać w realu). Pod względem komentarza społeczno-politycznego "Punkty widzenia" są prawie tak dobre jak run Starlina w serii "Batman" (jeden z najlepszych w historii Nietoperza), ale generalnie nie jest to historia, która można uznać za bardzo dobrą. Ma mocne strony (ukazanie Franka Castle jako cierpiącego człowieka, potrafiącego współczuć, a nie psychopaty), natomiast różne uproszczenia i kalki powodują, że jej potencjał został zaprzepaszczony. Trochę jakby Starlin napisał tę opowieść przede wszystkim tak, aby Wrightson mógł się graficznie wyszaleć.

I to się - oczywiście - zadziało.
O stylu Wrightsona nie ma co za dużo pisać. Albo się jego krechę uwielbia (jak Andreas), albo nie. "P.O.V" to prawie dwustustronicowy graficzny pocisk, z jednej strony w klimacie street level, z drugiej ody do horroru (kanały ściekowe, rozpuszczone zwłoki, urwane głowy, zmutowane organizmy, itd.). Są kadry zrobione pośpiesznie (jakby na odwal - ale i tak trzymają poziom dla wielu nieosiągalny), a są takie, w które można się wpatywać i wpatrywać. Rysunki Legendy uzupełnia przepięknymi kolorami Bill Wray (panowie pracowali razem przy "Batman: The Cult" - u nas jako "Sekta"), a okładka do drugiego zeszytu to chociażby w aspekcie kolorów plastyczny majsterszyk.
Warto też dodać, że "P(oint) O(f) V(iew)" to projekt unikatowy dla Marvela z tamtych lat. Cztery około pięćdzięsieciostronicowe zeszyty, ze stylowymi fotografiami na tylnych okładkach. Ewidentna próba zdyskontowania patentu z "Dark Knight returs" i potem "Batman: The Cult". Nie tak udana jak tamte, ale i tak zacna.
Cytaty:
Castle (o Deke'u i Zonkerze):
"Bomby dla ludności, żeby ją przebudzić" - to było ich motto."
"Ich mała krucjata kosztowała życie szesnaście osób. Odsiedzieli 15 lat... mniej niż rok za każde z tych zabójstw."
"Amerykański wymiar sprawiedliwości: co za farsa."
Castle wchodzi do magazynu wyładowanego paczkami z kokainą. Przemytnicy są zaskoczeni.
Castle z uzi w dłoni (do przemytników): "To jak będzie, panowie?"
Castel (z off-u): "Oczywiście, dobrze znam odpowiedź na to pytanie."