Kupiłem ostatnio "Zegar Zagłady" i nawet tego jeszcze nie przeczytałem a dawno nie miałem po samym zakupie danej pozycji tak mieszanych uczuc. Spojrzałem na tył okładki i jednak jest to dziwne odczucie widzieć w jednym albumie Ozymandiasa, Manhattana, Rorschacha, Batmana i Supermana. Mi tutaj nie pomaga nawet fakt, że podobno Moore chciał pierwotnie wykorzystać tam postaci z dawnego Charlton Comics wykupione przez DC, bo "Strażnicy" to jednak rzecz bardzo stojąca na własnych nogach. Nie chcę też być źle zrozumiany. Naprawdę lubię klasyczne DC, w końcu tam też ukazało się sporo wspaniałych komiksów, ba niektóre napisane nawet przez Moore'a
Sęk w tym, że "Strażnicy" typowo jak u większości odbiorców tego dzieła mają u mnie status nawet nie tyle jednego z najlepszych przeczytanych komiksów, co najlepszych opowieści w ogóle. Trudno mi jednak sobie wstawić "Watchmen" w ramki czegoś na kształt eventu w świecie DC i to nawet jak wiem, że tych prób zbicia jeszcze kasy na klasyku Moore'a było sporo, patrząc na prequele komiksowe, serial HBO, wrzucenia sugestii do istnienia
Manhatanna już w początkach DC Rebirth
Ba w sumie to te "dojenie" Watchmen czasem budzą u mnie nudności. Bo
choćby w Death Metal Snydera mieliśmy Dr. Manhattan Who Laughs, czy Wally Westa jako dziwny miks Metrona i Manhattana właśnie
No z całą sympatią do absudralnych eventów Snydera to było za dużo. Dlatego ten komiks mnie zarazem intryguje ale i odrzuca. W sumie nie napisałem nic konkretnego o samej pozycji, a bardziej leje wodę na temat odczuć
No ale dawno nie miałem takich oporów, żeby przeczytać coś co w sumie intrygowało.