Moim najukochanszym i najlepszym tomem Sandmana na zawsze bedzie tom 1 - Preludia i Nokturny. Wlasciwie, to powinienem napisac, ze Sen Sprawiedliwych bo moje wydanie na polkach jest pierwszym, miekko okladkowym, brutalnie podzielonym, jak to kiedys bylo w normie. Swoja droga - chyba czas na upgrade. Wracajac jednak do meritum - tak, byc moze to jeszcze nie jest ten piekny motyl, w jakiego seria z czasem ewoluuje, ale wg mnie ten tom jest number 1. Dlaczego? Bo ma niesamowity, niepowtarzalny klimat i zajebiscie ciazy ku horrorowi. Pamietam jak czytalem to po raz pierwszy lata temu i czulem sie jakby mi ktos obuchem w banie zdrowo przydzwonil. Te rozwiazania fabularne i cholernie oryginalne pomysly kupily mnie w calosci. Na tyle, ze opowiadalem o Sandmanie kumplom, ktorych edukacja komiksowa zakonczyla sie na KiKu czy Tytusie. Wieczne przebudzienie, John Dee, Odglos jej skrzydel - to byla masakra. W ogole sam motym przewodni - proba schwytania Smierci, ktora skonczyla sie jak sie skonczyla - to cos niesamowitego. Czytajac to 20 lat temu nie moglem wyjsc z podziwu dla wyobrazni Gaimana. Zawsze bardzo zalowalem, ze ten klimat ulatuje gdzies pozniej i z horrorem seria ma mniej i mniej wspolnego. Kolejne tomy, te slabsze i te lepsze takiego wrazenia na mnie juz nigdy nie zrobily.