Jakieś 1,5 roku leżakowania na półce i wreszcie zabrałem się za "Dom szeptów", który odebrałem zdecydowanie lepiej niż się tego spodziewałem. Tytuł, który z początku wydał się dla mnie najmniej interesujący ze wszystkich z "Sandman Universe" i który do niedawna miałem nawet wrażenie, że został już po cichu porzucony przez Egmont. Choć przy tym też tak naprawdę jedyny, który oferuje coś nowego i nie jest tylko kontynuacją ugruntowanych już serii, a przedstawia nowych bohaterów i ich historie. Sięga przy tym po kolejną mitologię, która choć zdaje się tu nowością, dobrze wpasowuje się w klimaty "Sandmana", poszerzając ten świat o kolejne, raczej dotąd nieobecne rejony.
Napisane jest to nieźle, a już na pewno dużo lepiej niż fatalne "Księgi Magii", które miejscami ciężko czytać bez zgrzytania zębami. Momentami miałem tylko lekki problem z prowadzeniem narracji. Autorka serii pisze raczej powieści i odniosłem wrażenie, że nie do końca czuje komiksową specyfikę, przez co tekst narratora jest trochę zbyt rozciągnięty i wygląda bardziej na wrzucone fragmenty książki. Nie razi to jakoś bardzo mocno, ale dało się odczuć podczas lektury. Natomiast sama fabuła jest ok. Elementy voodoo są całkiem fajnie wplecione w świat Śnienia, a niektóre postacie zdają się wykazywać potencjał do kolejnych występów. Poruszony temat pandemii sprawił, że aż sprawdziłem, z którego dokładnie roku jest ten komiks i jak się okazuje autorzy całkiem nieźle wpasowali się w czasy, które nadeszły niedługo później od wydania tej historii.
Rysunkowo jest średniawka, która może i nie przeszkadza w czasie lektury, ale daleko mi do zachwytu, który obiecuje cytat z tyłu okładki. Ale generalnie nawet solidna pozycja poziomem zbliżona do "Śnienia" Spurriera. Zobaczymy, w którą stronę to pójdzie dalej, ale jak na razie jest nieźle, a pod koniec do ekipy twórczej dołącza Dan Watters, co biorąc pod uwagę, że jego "Lucyfer" jak dotąd najbardziej przypadł mi do gustu z "Sandman Universe", zdaje się dobrze rokować na przyszłość.