Dekady czytania Kaczora Donalda z jego słownictwem skierowanym do dziesięciolatków i splashpage'y na których jedynym napisem, który się zmieści jest "Avengers Assemble" oraz pisanie w kółko tych samych, ubogich zarówno w treść jak i w formę postów, zbierają swoje żniwo.
Bardzo proszę mi tu nie deprecjonować "Kaczora Donalda" i używanego w nim słownictwa, bo jego poziom był znacznie wyższy niż w wielu dzisiejszych komiksach superbohaterskich, a przez długi czas konsultantem językowym był prof. Bralczyk. To dzięki lekturze "KD" już w podstawówce miałem tak bogaty zasób słów, że mogłem szpanować na różnych testach na czytanie i rozumienie

Zasadniczo to nie spotkałem, żeby ktoś tak mówił, kapewu też już chyba nikt nie używa, może to taka specyficzna postać co dziwnie mówi 
"Nice" znam choćby z opowiadania Lema z "Bajek robotów" o maszynie, która robiła wszystko na literę "N". Tam ten wyraz był dość istotny dla fabuły. To było zdaje się nawet w moim podręczniku do polskiego, chyba w gimnazjum (pierwsza dekada tego stulecia), więc teoretycznie całkiem sporo osób z roczników zbliżonych do mojego powinno mieć kontakt z tym słowem.
O celowości użycia feminatywów w "She-Hulk" z lat 80. można dyskutować (ale nie róbmy tego teraz, proszę. Bo kolejnych 20 stron pójdzie), ale moim zdaniem w słowie "nice" nie ma nic niezwykłego ani dziwnego, o ile tylko pasuje do sytuacji. Komiks powinien w mojej opinii uczyć nowych słów. Bo jeszcze się okaże, że dzisiejsi pełnoletni czytelnicy superhero mają większy problem z odbiorem tekstów niż młodociani czytelnicy "Kaczora Donalda" z lat 90.

Właśnie otworzyłem numer 3/97, który kupiłem parę dni temu na targu staroci i są tam takie zwroty jak "hibernować", "deficyt budżetowy", "partia wokalna", "palpitacja", "neurony", "Admiralicja", "podatek gruntowy", "gwinea", "radiacja"...