Autor Wątek: Promethea  (Przeczytany 3564 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline death_bird

Odp: Promethea
« Odpowiedź #15 dnia: Nd, 25 Sierpień 2019, 02:02:22 »
Dobra. Nie chce mi się ciąć tekstu funkcją spoiler toteż z góry i lojalnie uprzedzam: obecne spoilery.



Długo się zbierałem, jakoś zupełnie nie miałem nastroju a chciałem podejść do tego tomu "na poważnie" (cokolwiek to nie oznacza  ???), ale lektura wreszcie za mną i tak się w sumie teraz zastanawiam czy ten komiks to taki obrazkowy odpowiednik "Trylogii husyckiej" (pod kątem zakresu wiedzy potrzebnej do jego jeśli nie tyle zrozumienia to przynajmniej do satysfakcjonującej lektury), na potrzeby którego jestem zbyt słabo wyedukowany z zakresu hermetyzmu, kabały i demonologii czy też może jednak Moore wyłącznie zamarkował wątki magiczne/okultystyczne, robiąc z nich wyłącznie efektowny sztafaż (może z wyjątkiem kwestii seksu tantrycznego - tam się rozpisał). Wiecie czy funkcjonuje jakiś bryk do tej historii, który by wyjaśniał skalę wiedzy Moore`a i jej ilość upakowaną w tej opowieści?  ::)  ;D

Generalnie widzę to w ten sposób, iż o ile sama koncepcja postaci zbudowanej z wyobraźni/personifikującej wyobraźnię jest świetna o tyle zderzenie jej z innymi bohaterami jakoś strasznie mi zgrzyta. "Piątka kolesi" sprawia wrażenie straszliwie pretekstowe, wręcz wygląda na jakiś gag dodany zupełnie nie wiem po co. O wiele bardziej pasowałaby mi tutaj idea braku jakichkolwiek wątków SH - Promethea jako postać zbudowana z mitów mogłaby być ewenementem na skalę całego globu zamiast konfrontować się z kilkoma papierowymi - diabli wiedzą po co dodanymi - "bohaterami". Tak samo zgrzytał mi lekko Moore`owy "Joker". Lenistwo tutaj chyba przez kogoś przemówiło.
Ale jeśli machnąć ręką na te kilka fałszywych tonów to historia ma naprawdę niezły klimat. Owszem. Sprawiający wrażenie pisanego na kwasie i do tego z głębokim szacunkiem i umiłowaniem wykazywanymi w kierunku "Alicja w krainie czarów", ale cały czas gładko wchodzący w mózg.
Przy czym jak tak się nad tym zastanawiam, to dochodzę do oczywistego(?) wniosku, że to jest teatr jednej aktorki. Nie wiem czy to było zamierzone czy nie, czy tak być miało czy źle odbieram ten komiks, ale widzę w nim Prometheę i niewiele poza nią. Ani jej obecna nosicielka ani poprzednie, ani tym bardziej którakolwiek postać drugiego planu nie sprawiają wrażenia bycia godną poświęcenia jej/im więcej uwagi. W moim przypadku czytelnik automatycznie skupia się na protagonistce albo wręcz na samej jej idei i wszystko co na krótszą czy dłuższą chwilę oddala od jej drogi przez tę opowieść jest tak jakby wyłącznie lekko frustrującym przerywnikiem. Zapewne to tylko moja cecha osobnicza, ale na serio ujęła mnie koncepcja tej postaci - trochę takiego przetrwalnika "odwiecznej" (?  :o) mądrości. P. sprawia mi tutaj wrażenie robiącej za odpowiednik i miks cech zarówno Wonder Woman jak i Phoenix. Nie pytajcie dlaczego, bo nie mam pojęcia, ale tak mi się kojarzy ta postać. Jako swoista odwieczna baza danych w ciele heroiny. W ogóle - zastanawiając się na bieżąco w trakcie klepania tego posta - dochodzę do wniosku, że chyba najlepszymi fragmentami tego tomu były te najmniej "akcyjne" a najbardziej sprawiające wrażenie strumienia świadomości (przy czym to nie jest adekwatne określenie, ale gdybym napisał "najbardziej kwasowe" albo chociaż "filozoficzne" to brzmiałoby to jak gruba przesada). Czyli najwyżej z całego tomu postawiłbym "lekcję magii" ( ::)) i - przy wszystkich swoich zastrzeżeniach nt. poglądów Moore`a na średniowiecze - podróż z wężami (choć w sumie nie do końca kupuję komiksową interpretację tarota).

W zasadzie wypadłoby mi stwierdzić, że ten komiks byłby dla mnie idealny gdyby tak naprawdę okazał się być jednym długim filozoficzno/metafizyczno/LSD-owym tripem. :) Nie potrafię tego wyjaśnić, ale nie mogę strząsnąć z siebie takiego oto wrażenia, że Moore uchwycił w P. pewną ideę, której nie należało do końca "personifikować" poprzez wrzucanie jej w "autentyczne" wydarzenia świata przedstawionego. Gdyby calutki tom został sprowadzony do tego quasi filozoficznego strumienia świadomości nie wiem czy nie byłby najlepszą historią obrazkową jaką czytałem w ciągu ostatnich 2-3 lat. I nie. Nie przemawia tu przeze mnie miłośnik odmiennych stanów świadomości. Po prostu odnoszę takie wrażenie, że Moore dotykał tutaj (bo jednak nie uchwycił w garść) czegoś ulotnego co zupełnie niepotrzebnie zostało wrzucone w konkretne kształty fabularne.

Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że to co klepię jest tu i ówdzie lekko oderwane od idei "logicznej opinii", ale nic nie poradzę - gdy przemyśliwuję nad tą opowieścią najwyraźniej automatycznie odkręca mi się własny kurek ze strumieniem nie do końca skoordynowanych obrazów, wrażeń i skojarzeń. Kto wie; może taka reakcja dostosowawcza względem treści.  ???
W każdym razie pozbywszy się wszystkich wcześniejszych (bo jeszcze sprzed lektury) wątpliwości będę wypatrywał księgi drugiej i zapewne zanim się za nią zabiorę jeszcze raz przerobię pierwszą. Mimo pewnych nierówności i jakichś tam zgrzytów uważam, że zdecydowanie warto.

P.S. Wydaje mi się, że niepotrzebnie narzucono sobie tutaj pewną dawkę cenzury. To w końcu jest Vertigo i te wszystkie pseudo skrawki materiału fruwające sobie wokół i w niezobowiązujący sposób otulające krągłości wcześniejszej inkarnacji Promethei (w typie Ateny) sprawiały wrażenie będących zupełnie zbędnymi i nie na miejscu. W końcu ten komiks to chyba nic innego jak hymn na cześć kobiecości. A przynajmniej tak to sobie głupio po swojemu tłumaczę.
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Kapral

  • Gość
Odp: Promethea
« Odpowiedź #16 dnia: Nd, 25 Sierpień 2019, 10:25:14 »