Omega Man
"Omega Men" to tytuł, którym Tom King zaznaczył swoja obecność w świecie komiksowym (jeszcze przed Visonem, Batmanem i Mister Miracle). Finalnie jest też to najbardziej przystępna historia dla czytelnika, pomimo osadzenia w świecie DC.
Fabularnie jest to kolejna historia o walce o wolność i starciu dobra i zła. King będący byłym agentem CIA zaczyna swoją superbohaterską opowieść bardzo mocnym akcentem, od przedstawienia przesłuchania, a potem publicznej egzekucji ze strony terrorystów. Następnie rozwija historię walki nie przebierających w środkach bojowników z opresją najeźdźcy (tyrana?), który niby przybył zaprowadzić porządek w tej części kosmosu.
Cały czas neguje też podział na czerń i biel, a także słuszność postępowania, bo w istocie weryfikują to podjęte środki i finalnie pomimo dobrych chęci nikt nie jest do końca ani tym dobrym ani tym złym. Nie da się ukryć, że King umieszcza w komiksie meta komentarz dotyczący wojny na Bliskim Wschodzie po 11 września. Komentarz o walce dżihadystów z amerykańskimi "wyzwolicielami". Nie sympatyzuje z żadną ze stron, widzi zarówno pobudki, którymi kieruje się tyran i całą jego machinę wojenną, ale także to czym kierują się terroryści, którzy posuwają się do ekstremalnych działań. Widzi grzechy obydwu stron, ale wcale ich nie rozgrzesza.
W to wszystko wrzuca postać Kyle Rayner - Białego Latarnika, który stara się trzymać ideałów i który wydaje się być tutaj odzwierciedleniem samego Kinga i jego służby w CIA. Komiks ten finalnie stawiam wyżej niż Mister Miracle, który też jest komiksem dobrym, ale bardziej udziwnionym. Czytając "Omega Man" miałem też nieodparte wrażenie, że pomimo ubrania go w szaty superbohaterskie to King opowiedział tu współczesną historię ostatnich konfliktów na Bliskim Wschodzie i zrobił to na podobnej zasadzie jak Haldeman w Wiecznej Wojnie, która pomimo osadzenia w klimatach SF komentowała wojnę w Wietnamie.