Mimo że za dzieciaka "Power Rangers" to była dla mnie jedna z fajniejszych rzeczy w TV, to do powrotu do tego świata podchodziłem z dużą dozą niepewności. Komiks zbierał co prawda dobre opinie, ale na zakup zdecydowałem się dopiero w momencie, kiedy w okolicach Świąt wpadła mi w ręce karta prezentowa do Empiku, więc nie musiałem inwestować w niego własnych pieniędzy. Stwierdziłem, że mimo wszystko nadal mam ciepłe uczucia do tej marki, więc wspomogę inicjatywę, wziąłem i odłożyłem u siebie na półkę. I tak ten tom przeleżał sobie jakieś dwa lata, aż w końcu malejąca ilość pozycji na kupce wstydu sprawiła, że mój wzrok ponownie padł w jego kierunku.
Ponownie - chociaż opinie były dobre, nie chciałem się jakoś szczególnie nakręcać, podszedłem do lektury bez większych emocji czy oczekiwań i... bardzo szybko się przekonałem. Zgadzam się z jedną z wcześniejszych wypowiedzi, że Higgins wziął z tej marki wszystko, co się najlepszego dało i na tej kanwie stworzył bardzo porządny komiks. Miło po latach powrócić do znanych postaci, zwłaszcza że tym razem towarzyszy im jakaś fabuła, a postacie nabierają wyrazu. Power Rangersi zostają odświeżeni i rzuceni do współczesności, relacje pogłębione, do bohaterów dopisane nowe wątki, a ich historie rozwinięte. Autor bierze przy tym te wszystkie głupotki z oryginału, niczego nie wycina, a przekuwa je w zjadliwą formę. Korzysta również z ogromnego lore'u tej serii (30 lat emisji to w końcu nie byle co) i nie ogranicza się tylko do pierwszego "Mighty Morphin", a pojawiają się też elementy z późniejszych sezonów. I choć sam nie znam wszystkich serii, do których tu nawiązuje, to i tak fajnie było odnajdywać znajome szczegóły. Co trzeba zaznaczyć nie jest to w żadnym momencie wymuszone i przedstawiony świat sprawia bardzo spójne i naturalne wrażenie.
Sama fabuła trzyma solidny poziom. Historia nie jest jakoś bardzo odkrywcza (chociaż pojawiają się faktycznie ciekawe motywy, jak np. zeszyt poświęcony czarnemu Rangerowi), ale biorąc poprawkę na to, że to dopiero początek, jest ok i zaczyna się rozwijać. Jest to fajnie napisane, postacie dają się lubić, a pierwszy tom jest bardzo ładnie złożony i zamyka się w takim momencie, że ma się ochotę poznać ciąg dalszy. Niezłym zabiegiem jest to, że poza główną osią fabularną dostajemy też mniejsze historie poświęcone konkretnym postaciom. Mam wrażenie, że więcej światła dostali też nasi villaini. Rita wypada tutaj bardziej złowrogo, niż ją zapamiętałem (nie tracąc przy tym swojej kiczowatości) - nigdy nie była moim ulubionym przeciwnikiem, a w wersji Higginsa sprawdza się jako niebezpieczna manipulatorka. Najciekawiej jednak prezentuje się Goldar, nadano mu fajnego charakteru i liczę na dalszy występ. Poza główną serią dostajemy też kilka dodatkowych historii - raczej zapychacze, z wyjątkiem bardzo fajnego "Stąd do rozpaczy", które trochę uzupełnia fabułę.
Do oryginału już raczej nie wrócę, a superhero nigdy nie jest moim pierwszym wyborem, ale komiks to solidny przedstawiciel tego gatunku. Na ten moment projekt oceniam jako udany i sięgnę po drugi tom, mimo że Egmont zapowiedział brak kontynuacji - szkoda, ale nadal wydaje mi się wart dalszej lektury. Samo wydanie bardzo ładne, choć tłumaczenie rzeczywiście momentami dziwne.