Mimo wszystko warto. Na pocieszenie dodam, że nabyłem ten tom za pełną cenę okładkową, która jak dla mnie i tak nie jest przedobrzona. Już tylko wena autorów tej serii w zakresie użytkowania przez jej protagonistę Mjlonira nie raz i nie trzy rozłożyła mnie na łopatki. Jakby tego było mało niektóre metody perswazji Syna Odyna wobec jego adwersarzy (starcie z Merlinem odzianym rzecz jasna w obowiązkową spiczastą czapę z gwiazdeczkami) na swój sposób wręcz urzekają. Nie mogło ponadto zabraknąć sercowych rozterek implantowanych z dobrze znanych Jackowi Kirby’emu (tj. jednemu z rysowników tej serii) komiksowych romansów. Do tego Joe Sinnot raz jeszcze udowadnia, że jako rysownik radził sobie niezgorzej niż w roli nakładacza tuszu. Nade wszystko jednak debiutują tu „Opowieści z Asgardu”, jak dla mnie jeden z najbardziej udanych „składników” epopei marvelowskiego Thora. Skoro Paryż wart był Mszy to ten tom wart jest nawet pięciu dych.