Bohaterom nic się nie udaje, Hydra i Kapitan przewidują kilka ruchów na przód i oto nagle pojawia się facet z rasy Inhumans, który potrafi wyrzygać przedmioty? Serio?
Po drugie cały wątek walki superbohaterów z Hydrą został przeraźliwie uproszczony. W takiej historii, która mogłaby rzeczywiście aspirować do thrillera politycznego, spodziewałem się raczej budowania jakiegoś państwa podziemnego, ścisłej konspiracji, kaptowania stronników i szykowania dobrze przemyślanego zamachu stanu. Tymczasem znów mamy wciśniętą zwyczajną marvelozę, czyli łubu dubu, koleś, który rzyga i po sprawie. Zabrakło tu trochę oryginalności (który to już raz zgorzkniali bohaterowie ze starej gwardii szkolą młodych zapaleńców traktując ich surowo?). Nie podobało mi się również samo zakończenie. Ogólnie rozmowa dwóch Kapitanów jest spoko - naprawdę fajny dialog, ale wolałbym żeby event tego typu przyniósł większe konsekwencje dla głównego bohatera. Kiedy pojawiły się pierwsze plansze, w których Rogers błądzi po jakimś lesie, wiedziałem jak to się skończy i jest to zakończenie, które rozczarowuje. W zasadzie jedyną konsekwencją dla Rogersa jest to, że stracił swoją reputację i utracił zaufanie społeczne. Wolałbym żeby Spencer pominął głupi i oklepany wątek zmaterializowania się prawdziwego Kapitana i naklepanie tego złego. W ten sposób zrzucił z niego odpowiedzialność za popełnione czyny, zupełnie tak jak zrobiono to z Daredevilem w przypadku Shadowland. To nie ty Matt, tylko bestia, to nie ty Steve tylko Kobik, która zmieniła Twoje wspomnienia. O ile lepszy wydźwięk miałby cały event, gdyby nie kończył się obecnością dwóch Kapitanów, ale jednego, który musi odpowiedzieć za swoje zbrodnie.
Kolejna sprawa to ludzie - w runie Spencera widzieliśmy, że reżim Kapitana cieszył się popularnością wśród niemałej części społeczeństwa. Tymczasem w czasie kluczowych wydarzeń w ogóle ich nie widzimy - to co się dzieje zlewają sobie zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy Kapitana.
Trochę denerwowała mnie również narracja tego eventu stylizowana na to, co było w runie Hickmana. Tam jakoś to pasowało, tutaj te teksty typu straciliśmy nadzieję, ale wtedy nadzieja się pojawiła trochę mnie denerwowały.
Rozczarowaniem był dla mnie również wątek, który chyba najbardziej zaintrygował mnie w pierwszym tomie Kapitana, a mianowicie plan Steve'a obalenia Red Skulla. Spodziewałem się jakiejś skomplikowanej intrygi, a zamiast tego dostałem jakby na siłę rozwiązanie tego wątku - ot nagle Steve po prostu go zabija i dowiadujemy się, że umieścił obok Skulla zdrajców. Nie kupiłem tego. Podobnie nie kupiłem motywacji, którą kierował się Punisher przyłączając się do Kapitana.