Czy syntezoidy śnią o normalnej rodzinie?
W swoim całokształcie "Vision" to świetna opowiastka niemal filozoficzna nt natury syntetycznego bytu i jego dążeniu do "zwyczajności". Czytając w pierwszej chwili kojarzyło mi się (sam nie wiem dlaczego) z "The Stepford Wives", ale końcówka to niemal "Blade Runner".
Inna sprawa, że komiks wydaje mi się być nieco nierówny - podobnie jak w przypadku "Moulin Rouge!" pierwsza mniej więcej połowa przeszła jakoś tak niezauważenie, natomiast drugą łyknąłem już z przysłowiowymi wypiekami na twarzy -, ale z drugiej strony może po prostu taka była koncepcja żeby akcja powoli zagęszczała się aż do buzującego niewypowiedzianymi emocjami finału. W każdym razie to najprawdopodobniej (jeśli przez jędzę sklerozę o czymś nie zapomniałem) najlepsza rzecz jaką czytałem w ramach MN 2.0.
Inna sprawa, że jest też łyżka dziegciu:
Vision z jednej strony opowiada o chęci wtopienia się w otoczenie i nieodróżniania się (na tyle na ile to możliwe z taką karnacją) od reszty japiszonów z przedmieść a tymczasem sam przenika przez drzwi wychodząc do policji albo startuje pionowo w drodze na pogadankę w biurze dyrektora szkoły. O skrzynce na listy nie wspominając.
Te detale akurat zgrzytały.
Ale sama syntetyczna rodzinka uchwycona świetnie ze szczególnym uwzględnieniem relacji na linii Vis-Virginia.
I w sumie po raz kolejny: okładka potrafi namieszać w głowie. Sądząc jedynie po niej, jak i opisie na ostatniej stronie w życiu nie sięgnąłbym po ten tytuł. A później nawet nie wiedziałbym, że powinienem żałować.
A w zw. z faktem, iż kolejny polecony tytuł okazał się być wart zakupu i lektury: ktoś już czytał w oryginale "wrześniową" Mockingbird i może skrobnąć czy to jest coś na zbliżonym poziomie i czy warto się zainteresować? Bo z tego co "widzę" to one-shoty wychodzą Marvelowi wcale nieźle.
P.S. Też macie kilka/kilkanaście nieostrych stron z lekko rozmazanym tekstem?