Czytam właśnie Zuzę Burzę i oczy wywracam z niedowierzania. W tych kilku zeszytach z lat 80-tych, które jak na razie przeczytałem jest więcej życia i charakteru niż chyba w 90% obecnych Marveli, które zdarzyło mi się w ostatnich miesiącach trzymać w rękach.
Historia prosta a mimo to u Byrne`a czuć emocje. W porównaniu do dzisiejszego politpoprawnego lania wody normalnie inna rzeczywistość. Przeskok jak w "Człowiek-demolka", tyle że w drugą stronę.
I chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo iż zaczynałem od Semica i tym samym mój SH gust kształtowały Marvel/DC lat 80-tych i 90-tych to dzisiaj czuję się tak jakbym tego okresu nie znał/nie pamiętał.
Ależ dzisiejsza popkultura pierze mózg...
Oj, chyba muszę poważniej przemyśleć jakieś omnibusy z lat 70-80-tych.