Po wymęczonym przeze mnie w dwóch podejściach tomie pierwszym, minęło trochę czasu, aż nabrałem ochoty, by zabrać się za dalszy ciąg "Hitmana". O ile do tej pory seria mnie nie zachwyciła, tak końcówka (kończący pierwszy tom zeszyt regularnej serii i późniejszy annual) wypadała zdecydowanie najlepiej i dawała pewne nadzieje na przyszłość. I na całe szczęście tendencja zwyżkowa się utrzymała, a seria zdecydowanie nabrała kolorytu.
Tom drugi składa się wyłącznie z kolejnych zeszytów regularnej serii, co znacząco odbiło się na spójności całego wydania. Poprzednim razem było trochę skakania po różnych annualach, zmieniał się styl i poziom rysunków (chociaż autor pozostawał ten sam), kolorowanie (w większości paskudne), a zwłaszcza na początku komiks sprawiał dosyć amatorskie wrażenie. Tutaj jest o wiele lepiej i równiej. Wreszcie nie ma tych okropnych komputerowych gradientów, które straszyły w poprzednich zeszytach, a kolory są bardziej stonowane, przez co kreska McCrea'y prezentuje się dużo lepiej. I zdaje się, że sam autor też się bardziej wyrobił i postacie w końcu przestały zmieniać wygląd z historii na historię. Pod względem rysunków całość w końcu mi się podoba, styl autora jest dość prosty i kreskówkowy, ale tutaj to pasuje i fajnie gra z pisarstwem Ennisa.
Od strony scenariuszowej w tym tomie to już typowy Ennis. Czyli jest wulgarnie, momentami obscenicznie, krwawo i z dużą ilością humoru. Momentami bardzo absurdalnego, ale trzeba zaznaczyć, że w większości to działa i w przypadku drugiego tomu mogę już śmiało stwierdzić, że komiks jest zabawny, podczas gdy początek serii był raczej męczący. Ale przede wszystkim postacie w końcu da się lubić, więc kiedy dochodzi więcej relacji między nimi, które Ennis jak zwykle opiera na dialogach, to chce się to czytać i z zainteresowaniem śledzić rozgrywające się wydarzenia. Do tego wszystkiego dorzucamy trochę występów gościnnych (z których najlepszy zalicza chyba Catwoman) i zwyczajowego obśmiania realiów superhero. Więc teoretycznie nie dostajemy niczego więcej od standardowych dla tego scenarzysty elementów, ale tak jak podobne zagrywki sprawdzają się w jego innych seriach, tak sprawdzają się i tutaj. Fabularnie robi się momentami naprawdę dziwnie, wraca też trochę wątków i postaci znanych z poprzedniego tomu - i tu też widać postęp, bo nawet taki Mawzir, który był dla mnie fatalnym przeciwnikiem, zalicza całkiem solidny powrót. Mamy fajne postacie, fajny humor, faktyczny rozwój i wzrost poziomu całości i dla mnie, jako fana Ennisa jest to kolejna seria, którą chcę czytać dalej.
Z innych uwag - nie gra mi, a przy tym jest dla mnie trochę niespójne tłumaczenie ksywek członków Section 8. Przede wszystkim większość przełożono na polski (z czym nie mam żadnego problemu), więc czemu Sixpack został w oryginale? Przecież tłumaczenie Sześciopak z wersji Mandragory idealnie pasowało do klimatu tego komiksu. Podobnie w przypadku Friendly Fire, aczkolwiek tu propozycja Mandragory (Przyjazny płomień) była nietrafiona, no ale żeby było spójnie też powinni się pokusić o jakiś polski odpowiednik. Z kolei Defenestrator, który mógłby zostać w oryginale, bo nadawałby się i do naszej wersji, został zmieniony na Okiennika - chociaż tu czuję, że nie miałbym uwag, gdybym nie czytał poprzedniej wersji. Natomiast przy Kynospawacz, a Spawacz psów to już w ogóle nie ma potrzeby się rozpisywać, która wersja wygrywa - generalnie w mojej opinii Egmont się nie popisał przy tej drużynie, a przekład Mandragory był dużo lepszy.
Aczkolwiek nie jest to zgrzyt, który odbierałby przyjemność z lektury i tak, jak pierwszy tom "Hitmana" skończyłem dopiero przy drugim czytaniu, tak drugi przynosi duże zmiany i kolejny to dla mnie na ten moment pewniak zakupowy na styczeń.