Temat poświęcony znanemu, czarnoskóremu bohaterowi z Wakandy.
Na początek opis wrażeń z lektury runu Ta-Nehisi Coates czyli Black Panther vol.6 w całości.
Niedawno miałem okazję zapoznać się z pełnym runem Ta-Nehisi Coates z Black Panther vol.6 (ten sam autor tworzy obecnie vol.7). Część tego materiału została zgromadzona w tomie WKKM 158 Czarna Pantera: Naród pod naszymi stopami, część 1, zawierającymi historie z zeszytów 1-6.
Dla osób niezdecydowanych - nie tak krótko niestety ale bez większych spoilerów. Przed lekturą słyszałem sporo głosów, że historia jest specyficzna, nacechowana sporą dawką paplaniny i zakulisowych potyczek organów politycznych sprawujących władzę w Wakandzie. Po przeczytaniu pozostaje mi się z tym zgodzić, przynajmniej tak wygląda pierwsza część runu do zeszytu z numerkiem 12. Historia rozkręca się dość wolno ale warto jej dać kredyt zaufania. Moim zdaniem jednak to, co mieliśmy okazję przeczytać w ramach WKKM, czyli pierwsze 6 zeszytów to zdecydowanie za mało, a na dodatek zostajemy z dość paskudnym cliffhangerem pod koniec. Ja, bakcyla złapałem dopiero w okolicach 9 zeszytu i poleciałem już do końca. Historia z każdym kolejnym zeszytem staje się coraz lepsza.
Z początku leci trochę od schematu do schematu - T'challa obrywa na każdym polu i poszczególne wątki ograniczają się do rozmów w sztabie, leczeniu kompleksów z przybraną matką oraz średnio efektownych potyczek z anonimowymi przeciwnikami dla podtrzymania credo gatunku. Dopiero w kolejny zeszytach zaczyna robić się interesująco. Na pierwszy plan wychodzą ciekawie napisane postacie oraz czarne charaktery. Na słowa uznania zasługuje też oprawa wizualna, pozostająca przez większość historii spójna - mroczna, z pięknymi kolorami.
Cały run można podzielić na 2 główne story arci, które o dziwo, po przeczytaniu całości dają obraz dobrze zbalansowanej historii jako całości. W pierwszym chodzi głównie o uporanie się z przeszłością i uporządkowanie napiętej sytuacji w państwie - Wakandzie. Uspokojenie nastrojów politycznych i zjednoczenie nacji. W drugim arcu, rozpoczynającym się od zeszytu 13, mamy do czynienia z historią eksplorującą mistyczne zakamarki mitologii Wakandy. Niczym w Thorze Aarona lub jego runie w Doctor Strange, wprowadzone zostaje pojęcie Bogów, którzy od zarania dziejów czuwają nad Wakandą i kontrolują każdą jej sferę. Okazuje się, że bogowie Wakandy zniknęli, a w państwie dochodzi do różnorakich kataklizmów od pogodowych po bramy materializujące pradawne, wrogo nastawione stworzenia, do naszych czasów. T'challa zwraca się o pomoc do swojej wybranki serca - Ororo, która przecież w początkach swojej kariery była określana mianem "bogini". Dalej nie będę spoilerował ale robi się ciekawie a i rola Ororo wcale do małych nie należy. Nieco mroczniejszy, mistyczny klimat podsycają kolejny raz dobre ilustracje.
Wracając jeszcze na chwilkę do pierwszej części historii. Na jedną rzecz przed podjęciem decyzji o zakupie na pewno warto zwrócić uwagę. Rewolucja przedstawiona w historii z WKKM przybiera postać płci pięknej o dość mocno feministycznych zapędach. Już w jednej z pierwszych scen dowiadujemy się, że dwie zbuntowane przedstawicielki Dora Malaje, czyli elitarnej gwardii króla mają ognisty romans, który jest iskrą do wszczęcia rewolucji. Kolejny więc raz silna, niezależna kobieta jest tutaj figurą promującą grupy LGBT. T'challa jest w komiksie przedstawiony jako zło konieczne i chłopiec do bicia. Znienawidzony przez swój naród, słaby i pełen wad. Zależny od wsparcia kobiet (swojej przybranej matki) i szukający u nich pociechy (poszukujący sposobu na uratowanie byłej królowej Wakandy, swojej siostry Shuri). Momentami niezdolny do samodzielnych decyzji i podjęcia działania. To nazbyt czytelne metafory, powodujące, iż pozostaje pewien niesmak. Feministyczne rewolucjonistki, budują armię z osób ciemiężonych przez króla. Dziwnym zbiegiem okoliczności armia ta składa się wyłącznie z kobiet, a gdy wspomina się o "narodzie" padają wyłącznie słowa o ucieśnionych "starszych kobietach i dzieciach/córkach". Co się stało ze "starszymi mężczyznami i chłopcami"? Czy Wakanda przeobraziła się w Temiskyrę? Dlaczego tak agresywnie sugeruje się, że negatywne efekty wojny takie jak przemoc, obejmują wyłącznie jedną płeć? Ten właśnie mało subtelny element, powoduje, ze pojawia się pewne pęknięcie. Mamy tu też całą masę innych elementów jeszcze bardziej potęgujących to wrażenie. Rewolucjonistki zabijają przywódcę jednego z plemion, (kolejny raz dużego, agresywnego mężczyznę). Walczą też z armią króla, czyli mężczyzn odziany w białe stroje Pantery. Na swój sposób pozostaje mi docenić kreatywność twórcy w żonglerce i odpowiednim dopasowaniu poszczególnych motywów charakterystycznych dla serii do pewnej teorii. T'challa rozwiązanie wszelkich problemów upatruje w przywróceniu do życia swojej siostry Shuri, która odbywa wewnętrzną przemianę. W trakcie dialogów przewijają się mityczne historie o heroicznych wyczynach kobiet z przeszłości. Gdy wszystko to zestawi się ze sobą człowiek zaczyna trochę wywracać oczami jakie to naiwne. Ciężko nie odnieść wrażenia, że kobiety z Wakandy mają tutaj monopol na "bycie legendą".
Jeżeli ktoś jest uczulony na takie klimaty to radzę się mocno zastanowić nad zakupem, bo jest to w komiksie dość mocno odczuwalne, praktycznie na każdym kroku.
Jeżeli jednak jesteś w stanie przymknąć na to oko to zdecydowanie polecam, gdyż run z każdym kolejnym zeszytem staje się coraz lepszy. Mnie pierwszy arc się podobał, a drugi sprawił, że stałem się fanem. A podobno vol.7 jeszcze bardziej rozbudowuje mitologię i uniwersum Wakandy w zupełnie nieoczekiwaną stronę. Szkoda, że Egmont raczej nie planuje wydania tej serii. No chyba, że wystartuje po prostu od vol.7. Ja bym się nie obraził.