Walnąłem na chwilę książki w kąt i dla równowagi sięgnąłem wreszcie po jakiś komiks. Padło na Pajęczaka wg McFarlane`a.
Niby w czasach Semica coś tam Todd`owego czytałem i nawet coś tam piąte przez dziesiąte pamiętałem. Ale takiego Pająka "Noir" to się szczerze pisząc nie spodziewałem.
W sumie dziwna sprawa. Dopiero od WKKM zacząłem nadrabiać klasyczne historie. W latach 90-tych nie zdarzyło się sięgnąć po choćby takie "Ostatnie łowy Kraven`a". Wiedziałem tyle, że absolutna klasyka. Gdy przeczytałem w ramach Kolekcji wzruszyłem tylko ramionami. Nie zrobiła na mnie ta historia większego wrażenia. Toteż do "Torment", którego również nie czytałem (Mega Marvel zacząłem kupować od nr 2) siadałem na pełnym luzie, bo przecież na tym właśnie forum pisaliście, że to taka sobie historyjka.
Ale wciągnęła mnie na całego. Jeśli mam być szczery to nie przepadam za McFarlane`owymi twarzami. Zawsze uważałem, że ludzi rysuje niczym jakieś gnomy. Za to Parker w kostiumie? Rewelka. NY by night? Cudo. Niemal drugie Gotham.
Pamiętając Pająka głównie jako wesołka z sąsiedztwa nie oczekiwałem, że to będzie "taki" tom.
"Torment" nie będąc sentymentalną powtórką teoretycznie miał trudniej. Ale zaskoczyło. Klimat jaki zbudowała kreska Todd`a uważam za kapitalny. Lizard jest dziki, Wiedźma jest dzika, z żadnym nie idzie na dobrą sprawę pogadać i wyciągnąć typowo villainowskich zwierzeń o motywy ciągnące się za złolem od czasu pobytu w Kindergarten.
W efekcie prostota (szczątkowość?) fabuły zupełnie nie przeszkadza - w tym wypadku wyszedł z tego niezły patent. Jest bardziej klimatycznie niż fabularnie, ale kupuję to bez chwili wahania. To jest "ten inny" Pająk, który tak zupełnie nie chwycił mnie za gardło przy "OŁK". A tutaj pstryk i wsiąkłem. Później historia z Wendigo. Z okresu szczenięcego pamiętałem okładki (samej historii również nie czytałem) i znowu "Łubudu"! To nie jest stary, dobry, wesołkowaty Pająk. Tutaj nie ma miejsca na głupkowate śmichy-chichy, którymi Pajęczak stoi, bo temat nie jest śmieszny. Ale co najważniejsze, został o poziom lepiej przedstawiony niż o tyle późniejsze "Zło, które ludzie czynią". O ile Smith`owi udało się wzbudzić u mnie obrzydzenie o tyle tutaj bez tego paskudnego dopowiedzenia, którym Smith na siłę walił po oczach dostajemy lekko duszną opowieść, która w kilku zeszytach całkiem nieźle próbuje grać na emocjach. Twist jak twist, głowy nie urywa, ale sama historia opowiedziana z niezłym wyczuciem.
Może i słabsze, ale wciąż trzymające ten ogólnie lekko klaustrofobiczny nastrój opowiastki z Hobgoblinem i Morbiusem (tutaj szczególnie dobrze sprzedały się te Todd`owe gnomie gęby). Gdyby tutaj poprzestać byłoby niemal idealnie.
No ale d..a blada, jak bardzo odbiór całości ewidentnie psuje koniec. Porównując do historii z TM-Semic 2/90 Liefeldowy "Władca Murów" (sorry, musiałem
) to zwyczajny kicz. Ten numer "X-Force" to jak dla mnie zupełny zapychacz. Całkowicie... nawet nie tyle, że zbędny - wręcz nie na miejscu.
Powtórzę się: nie tego spodziewałem się po tym tomie. W dużej mierze dostałem więcej niż oczekiwałem. Może i przesadzam używając w stos. do tego zbioru terminu "noir", ale to jak dla mnie zdecydowanie ciemniejsza seria/okres Pająka od tego co zapamiętam z Semicowego bujania się na pajęczynie.
Prosiłbym o więcej tego typu wydań Egmoncie.
P.S. Gdy udaje mu się odejść od schematu "gnomiego", Todd świetnie portretuje M.J. Pozazdrościć Parkerowi tego jak genialnego usidlił rudzielca.
P.S. 2. Tekst Pająka w stylu mniej więcej:
"Muszę się rozwieść z M.J. i ponownie się z nią ochajtać" jest tyleż ponurym dowcipem w kontekście tego co się wydarzy za lat dwadzieścia parę(?) co promykiem nadziei na to, że gdy poczytność serii poleci w końcu na twarz nastąpi wielkie zejście tej ikonicznej pary.