Chcąc poznać tego bohatera, z którym nigdy nie miałem styczności (poza filmem oczywiście) zdecydowałem się na jednotomowy run Ellisa z powodu takiego, że nie wiem, czy w ogóle ta postać mi podejdzie i z powodu warstwy ilustracyjnej, gdzie w poprzednio wydanych tomach rysował pan Dillon, którego za nic nie przełknę, no i Corben, którego nazwiska wolę nawet nie wymieniać (sorry, ale jak dla mnie to marne karykatury).
Do warstwy ilustracyjnej tomu Ellisa nie mam większych zastrzeżeń - jest dość zróżnicowana i ogółem wypada dobrze albo i lepiej, żeby nie przesłodzić.
Po HB spodziewałem się sporej dawki horroru, mistycyzmu i demonów - z tym też nie wyszło najgorzej, chociaż nie tak jak sobie wyobrażałem, a najbardziej intrygowała mnie ta nienamacalność głównej postaci - na pozór zwykły facet, który swojej magii używa chyba tylko w ostateczności, a nawet robi wszystko, aby jej nie używać i to w dość wyrachowany sposób.
Powiem szczerze - po pierwszym kontakcie komiks mnie nie zachwycił, ale po pewnym czasie zacząłem go doceniać, szczególnie za wkład scenarzysty i sposób ukazania bohatera, który jest jakby światełkiem nadziei w zepsutym miejscu z którego się wywodzi. Szkoda, że jego styczność z HB potoczyła się jak się potoczyła, bo sposób interpretacji postaci i jej tła wygląda na poważne podejście do tematu, bez niepotrzebnej naiwności.
Wiem, że u innych scenarzystów wygląda to różnie - wychodzi na to, że to Delano spełni moje początkowe oczekiwania, chociaż mam nadzieję, że nie okażą się dużo gorszymi od wizji Ellisa. Obawiałem się też kreski z racji tego, że to wcześniejsze dzieje, ale upewniłem się, że nie ma czego.
Podsumowując Constantine mnie kupił, bo jednak mnie nie zniechęcił, a jeszcze bardziej zaintrygował