Rozmawiałem z tłumaczem Hellblazera, Jackiem Żuławnikiem. No z gówna bicza nie ukręci.
Na pewno nie użyłem takich słów.
Nie potępiałbym tego runu w czambuł. Delano - jak widać po innych komiksach z jego scenariuszami - po prostu operuje taka poetyką, na granicy grafomanii, owszem, niejednokrotnie tę granicę przekraczającą, też prawda, ale przy tym konsekwentną w tej swojej pretensjonalności. Można lubić, można nie lubić.
Przyznam szczerze, że czytając ten run w oryginale, a potem tłumacząc go na polski, nie raz i nie dwa razy zgrzytałem zębami i mamrotałem pod nosem: "Kurwa, Jamie, o co ci chodzi, chłopie?" z pełną świadomością, że "Jamie" sam nie zawsze wiedział, o co mu chodziło, bo pisał te kawałki na kwasie (o czym mówił otwarcie).
ALE patrząc na całokształt, traktuję tę specyficzną manierę - totalnie różną od późniejszego Ennisa, lata świetlne od lakonicznego Azzarello, całkowicie odmienną od Careya, którego niedawno skończyłem tłumaczyć - z pobłażliwością. Delano skanalizował w niej swoją wizję Constantine'a jako gościa pełnego paradoksów: człowieka - ale jakby trochę z innej planety, i mi ta wizja pasuje jako pewien spójny portret. Czy przedobrzył? Możliwe. Czy to nierówna wizja. Tak.
Jasne, że nie musi się każdemu podobać (Shade, człowiek zmiany, którego właśnie tłumaczę, też nie wszystkim się spodoba, bo to komiks bardzo odległy od tego, co jest obecnie standardem, zarówno narracyjnie, jak i graficznie), ale moim zdaniem jest w tym przegięciu jakiś oldskulowy urok.
(Acz nie obraziłbym się, gdyby pisał więcej takich historii jak "Horrorystka" albo "Zła krew".
)