Po dłuższym czasie nadrobiłem solowy tom zbierający całość runu Warrena Ellisa. Runu stosunkowo krótkiego, bo obejmującego jedynie 10 zeszytów i późniejszy one-shot "Shoot", jednak w dalszym ciągu interesującego i wartego zapoznania się. Staż Ellisa w "Hellblazerze" miał być zresztą dużo dłuższy - jak podaje autor wstępu, scenarzysta planował nie krótszą przygodę z tą serią niż poprzedzający go Jamie Delano, Garth Ennis i Paul Jenkins. Perspektywa była więc na kolejny obszerny okres w historii Johna Constantine'a, jednak konflikt z wydawcą spowodował porzucenie tytułu przez tego autora i przejęcie go niedługo później przez Briana Azzarello, którego zeszyty dostaliśmy już po polsku jakiś czas temu. Poszło o wspomnianą historię "Shoot" dotykającą tematyki strzelanin wśród nieletnich, która pierwotnie miała być kolejnym regularnym odcinkiem serii. Niestety planowana data wydania zbiegła się z faktyczną strzelaniną w amerykańskiej szkole, przez co DC nie zgodziło się wydać komiksu w takiej formie, w jakiej został przygotowany i opóźniło jego publikację aż do końca 2010 roku (run Ellisa to rok 1999).
Przechodząc jednak do zawartości samego tomu. Twórca "Transmetropolitan" rozpoczął pisanie przygód Constantine'a od 6-częściowej historii "Haunted", która stanowi sporą część objętości tego wydania, a przy tym według mnie najlepszy i najciekawszy jego fragment. Fabularnie jest solidnie i myślę, że ta historia bardzo dobrze sprawdziłaby się jako wstęp do czegoś większego i punkt startowy dla nowego autora - tego się niestety nie doczekaliśmy, ale komiks nadal się broni i dobrze wypada jako samodzielna opowieść. Ellis pisze swojego "Hellblazera" bezkompromisowo, jest cyniczny i gorzko komentuje londyńską rzeczywistość. Obraz miasta, jaki wyłania się z kolejnych zeszytów, jest pełen zepsucia i brudów wylewających się z każdego zakamarka, po którym spacerujemy wraz z Constantinem. Jest klimatycznie, brutalnie i bez zahamowań, a fabuła obraca się wokół nośnego tematu zemsty, który fajnie wplótł się w świat otaczającej Johna magii. Ciekawie wygląda też tło. Historia wprowadza fajne postacie drugoplanowe, których dalsze relacje z Constantinem chętnie bym śledził, i pozostawia z chęcią poznania tego, co będzie dalej.
Za warstwę graficzną w "Haunted" odpowiada John Higgins, którego rysunki są trochę kreskówkowe i momentami w specyficzny sposób prowadzą narrację - zdarza się, że połowa strony to białe tło z tekstem uzupełniającym do tego, co widzimy na kadrach, a czasami część strony po prostu pozostaje pusta. Jest to dosyć widoczne i wydaje mi się, że nie każdemu może podpasować, w każdym razie od początku zwróciło moją uwagę i po pierwszym zeszycie nie byłem przekonany do takiego stylu. Natomiast z biegiem fabuły zaczął mi na tyle odpowiadać, że poczułem nawet pewien dyskomfort, gdy w późniejszych odcinkach zaczęli wymieniać się rysownicy - i to dosyć często, bo po "Haunted" dostajemy już tylko pojedyncze historie, z których każda wyszła spod ręki innego artysty, a czasami nawet i dwóch.
Dalsza część tomu pozostawiła mnie niestety z uczuciem niedosytu. Do swojego odejścia Ellis zdążył stworzyć jeszcze cztery zeszyty, z których żaden na dłużej nie przykuł mojej uwagi i czytając je, miałem wrażenie, że to miały być przerywniki przed kolejną dłuższą fabułą, której już nie uświadczymy. Najlepszy z nich wydaje mi się "Locked" narysowany przez Franka Terana, który choć wizualnie wypada średnio, jest chyba najlepszy pod względem scenariusza. Ciekawie było przyjrzeć się rysunkom Tima Bradstreeta, który tworzył bardzo fajne okładki do "Punishera" czy właśnie "Hellblazera", jednak zilustrowane przez niego "The Crib" jest raczej taką sobie historią. W kolejnym numerze Ellis jeszcze bardziej rozmienia się na drobne, składając go z dwóch krótkich i niepowiązanych ze sobą fabuł - solidnego i z początku całkiem zabawnego "Setting Sun" narysowanego przez Javiera Pulido, gdzie historia zahacza o temat japońskich eksperymentów w czasie II WŚ, oraz "One Last Love Song" z rysunkami Jamesa Rombergera, w którym mamy okazję poznać trochę przeszłości Johna. Run kończy się zeszytem "Telling Tales", do którego ilustracje wykonał znany już u nas z tomów Azzarello Marcelo Frusin. Co mnie zaskoczyło, to że całkiem przypadły mi do gustu jego grafiki, mimo że czytając wcześniej "Hellblazera" z jego udziałem, nie mogłem przekonać się do jego stylu - zwłaszcza nie podobało mi się to, jak rysuje głównego bohatera, a tu absolutnie nie miałem z tym problemu. Natomiast fabularnie ta historia podobała mi się najmniej - scenariusz stara się być raczej humorystyczny i naśmiewa się z wszelakich teorii spiskowych, jednak dla mnie lektura tego odcinka była męcząca i miałem ochotę już zająć się czymś innym. Generalnie niewiele mam do powiedzenia na w kontekście tych czterech zeszytów, bo ani nie dostarczyły mi jakichś emocji ani niczym szczególnym nie zapisały mi się w pamięci. Oczywiście nie wiem, na ile moje odczucie jest zgodne z rzeczywistością, ale czytając te numery można się zastanowić, czy w którymś momencie Ellisowi już nie przestało zależeć, kiedy pisał te scenariusze.
Nieco inaczej jest w przypadku zamykającego tę książkę "Shoot", które obok "Haunted" jest najbardziej wartościową i wybijającą się ponad przeciętną częścią zbioru. Temat jak najbardziej ciężki, ale ciekawie ujęty i poważnie potraktowany, a w finale pada trochę gorzkich słów, które zapewne były przyczyną zablokowania pierwotnej publikacji. Odnoszę co prawda wrażenie, że ta historia niezbyt pasuje do "Hellblazera". Wydaje mi się, że podstawą scenariusza było zawarcie przez autora konkretnego przesłania, a sam komiks niekoniecznie musiał dotyczyć Constantine'a czy w ogóle zawierać się w serii o jego przygodach, ale należy też przyznać, że finalnie jego postać, choć tym razem stoi gdzieś w tle, została ciekawie i dosyć oryginalnie wpleciona w fabułę, a efekt końcowy jest jednak zadowalający. Warto zwrócić też uwagę na rysunki, które momentami wybijają się na pierwszy plan, a szczegółowa i realistyczna kreska Phila Jimeneza prezentuje się rewelacyjnie.
Szkoda, że z powodu tej historii Ellis zrezygnował z "Hellblazera", bo jeśli w kolejnych numerach wróciłby przynajmniej do poziomu z początku, myślę że dostalibyśmy kolejny ciekawy i oryginalny run, który ponownie pokazałby Constantine'a w nieco innym świetle. Jeśli mam podsumować to, co ostatecznie dostaliśmy, muszę to uznać za niewykorzystany potencjał. Dalsze zeszyty po "Haunted" odstają poziomem i są niespójne graficznie, co trochę irytowało mnie przy lekturze, ale udany wstęp i wydane po latach "Shoot" stanowią tu większą część objętości, co pozwala przypuszczać, że ciąg dalszy również mógł być interesujący. Szkoda tych niezrealizowanych fabuł, tyle chociaż, że postacie drugoplanowe, przynajmniej z tego co widziałem, nie zostały zapomniane i jeszcze powracają w serii. No ale jako całość moja ocena tego tomu pozostaje pozytywna, bo jednak większość zawartości mi się podoba.