Spawacz to przepiękny komiks, powiedzmy, obyczajowy, a dokładniej - psychologiczny, zbudowany na wątku nieobecnego ojca (podobnie, a jednak inaczej niż pierwsza opowieść H. Essex). Na tym tle snuta jest historia głównego bohatera, postawionego przed wyborem i odpowiedzialnością "być albo nie być" rodzicem. Opis taki brzmi nieco banalnie, ale opowieść banalna nie jest, jest tam gęsto od emocji, ale nienachalnie, subtelnie, i jest wzruszająco w najlepszym Lemire'owskim stylu.
Ogromnie lubię ten komiks i bardzo go polecam. Czytając, roniłem łzy. I choć akurat to, mając na uwadze moją wrażliwość egzaltowanej pensjonarki, nie jest jakimś mocnym wyznacznikiem obiektywnego współczynnika "afektywności" tej opowieści, to jednak wydaje mi się, że może ona nawet spodobać się niejednemu twardemu marvelowcowi, bo założę się, że nawet taki Hulk w trakcie lektury waliłby swymi piąchami w ziemie, a łbem w skały, wyjąc w rozpaczy: "HULK JEST SMUTNY!!!".
P.S. A na dokładkę na jednym z kadrów pojawia się Łasuch, który powstawał mniej wiecej w tym samym okresie. Taki maly smaczek.