Od czego by tu zacząć...
Chyba najlepiej od początku, nie?
Przez kilka miesięcy totalnie odrzuciło mnie od komiksów. Zmieniłem pracę, pozostałe rzeczy poprzestawiały się na planszy. Zamiast sięgnąć po komiks wolałem pograć w fifę oraz obejrzeć na Netflixie kolejno Stranger Things, Dark, Sense8, Ozark czy nadrobić x odcinków anime. Kilkukrotne próby obcowania z komiksem kończyły się na oszałamiającej ilości jednej sztuki. Zmęczenie materiału? Może. Gatunkiem superhero? Na pewno. Jak już wybierałem jakąś pozycję to z poza wielkiej dwójki, a wyjątkiem była chyba jedynie Rękawica Nieskończoności.
Od kilkunastu dni staram się wrócić do korzeni i powoli wracam na właściwe tory. Nie tykam Odrodzenia i Marvel Now i nie żałuję. Dlaczego piszę o tych pierdołach? Pewnie macie już dość tego wywodu... Otóż myślę, że jest do niezły wstęp zapowiadający serię Invincible!
Słyszałem tyle dobrego o tej serii, a na lekturę tomu z numerkiem jeden czekałem ponad pół roku!
Dzisiaj przełamałem impas i czuję się z tym cudownie. Kirman to Kirman. Marka uznana na całym świecie. Nie zawiodłem się. Szczegóły za chwilę.
The Boys, Jupiters Legacy i Invincible... wszystkie te serie wiąże jeden schemat, tworzący podwalinę pod fabułę. Mamy to samo albo bardzo podobne rzeczy, jednak inaczej opakowane. Lubię jak scenarzyści bawią się konwencją superhero gloryfikując ją, czasem ośmieszając...
Wracając do Image i Invincible. Kawał komiksu! Wciągnąłem pierwszy tom jak dobry makaron. Przewracając kartki jak szalony. I na dobrą sprawę jakbym miał się teraz do czegoś przyczepić to... nie miałbym do czego.
Bo raz. Scenariusz.
Bardzo dobrze skonstruowany, z kilkoma udanymi zabiegami.
Jak z opowieścią o przybyciu na Ziemię ojca głównego bohatera.
Udanie odzwierciedlony nastrój i zmiana jaka nastąpiła w psychice najpotężniejszego herosa na Ziemi.
Dwa sam schemat rozczłonkowania najważniejszej drużyny.
Jak pięknie to wypadło w porównaniu do x zeszytów kiedy oczekujemy miesiąca na dokończenie trejdu. Setki dialogów jak u Hickamana w Avengers miliony stron zmian i bla bla bla... A tutaj? Pyk pyk i pozamiatane. Konkret. Bez banałów. Chociaż kolejny kluczowy motyw z akcją na
to niezły twist. Dodając do tego luźne relacje damsko-męskie skierowane w stronę nastolatków nie dziwię się, że seria zdobyła rozgłos. To trochę tak jak z Ultimate Spider-Man, Bendis również udanie wkomponował relację Peter'a z MJ i zyskała na tym cała seria bezapelacyjnie sporą wartość. To nie jest łatwa sztuka nakreślić je tak, aby nie czuć było pewnej sztuczności.
Dwa.
Rysunki. Najważniejsza zaleta i pochwała to rozpoznawalność bohaterów. Jedno spojrzenie na daną postać i mamy zarejestrowane kto kim jest. Nie zawsze to się udaje, a tutaj całkowicie naturalnie poznajemy obszerną ekipę ludzi i nadludzi. Nie miałem absolutnie żadnego problemu, aby połapać się po kilku stronach że to ta postać ze sceny x. Extra sprawa. Dynamika ukazana bez zarzutów, jedyne co wpadło mi w oko to różnorodność w opracowywaniu mimik bohaterów. Na jednym kadrze mamy oczy rzęsy i całą resztę, a kadr niżej kółeczko jako oko i tyle. Ale to banał i być może zamierzony efekt. Aby czytelnik kontrolował wizerunek twarzy w kluczowych momentach fabuły.
Kolory.
Tutaj się lekko powtórzę, ale różnorodność tworzy Invincible. Cała masa strojów i kombinezonów, wiele krajobrazów i całej reszty. Wszystko się pięknie komponuje i całościowo daje niezły obraz. Całkiem niezły.
Chyba będę musiał w kwietniu zaopatrzyć się w kolejne tomiszcze, bo zżera mnie ciekawość co tam dalej Kirman wymyślił, a znając jego twórczość wszystko miał zaplanowane z linijką w ręce.
Polecam!