Pierwszego "Hitmana" kupiłem zaraz po premierze i niedługo później zabrałem się za lekturę, ale przy pierwszym podejściu dotrwałem mniej więcej do połowy i odłożyłem tom z powrotem na półkę. Przeleżał tak rok, zacząłem od nowa i w końcu wymęczyłem całość, jednak wrażenia dalej nie należą do najlepszych. O ile dwie pierwsze historie, chociaż sprawiają mocno amatorskie, wręcz undergroundowe wrażenie, to jeszcze trochę bronią się tym specyficznym klimatem, tak dalej to już w większości kompletny brak czegoś wyróżniającego. W dodatku pierwsza połowa tego tomu graficznie wygląda paskudnie - do tego brudnego stylu dwóch początkowych zeszytów można jeszcze przywyknąć, ale dalej dostajemy beznadziejne komputerowe kolory, które drażniły mnie przez całą lekturę. Sama historia też nie porywa ani humorem, ani akcją, za to pełno w niej różnej maści głupot.
Dalej robi się już co prawda trochę lepiej, bo dochodzą fajniejsze postacie i widać postęp zarówno w warstwie wizualnej (kolory stają się bardziej stonowane i już tak nie walą po oczach, choć kreska nadal pozostaje taka sobie), jak i scenariuszowej, bo nawet zdarzyło mi się parę razy zaśmiać, niemniej dalej jest to poziom raczej średni. Ostatni zeszyt z regularnej serii ma najlepszy scenariusz i chociaż to najbardziej typowa z typowych fabuł Ennisa, to daje w końcu chwilę na lepsze poznanie i być może nawet późniejsze polubienie tych postaci, więc być może w tej serii trafią się jeszcze jakieś przebłyski. Całkiem solidny jest też annual, który dostajemy na zamknięcie tomu, a przy tym pozytywnie wyróżnia się rysunkami, które wyjątkowo stworzył Carlos Ezquerra.
Pierwszy tom "Hitmana" to dla mnie totalny średniak, czyli niezbyt porywająca i mocno tak sobie narysowana historia, w której ani humor, ani akcja czy postacie nie kupiły mnie na tyle, żebym miał specjalną ochotę sięgać po ciąg dalszy. W dodatku polskie tłumaczenie wydało mi się momentami nieco sztywne. Co prawda nie czytałem wersji Mandragory, ale już sam tytuł drugiej dłuższej historii - "10 tysięcy pestek" w Mandrze, a "10 tysięcy naboi" w Egmoncie - zdaje się świadczyć, że te 20 lat temu przekład miał w sobie mniej dosłowności, za to więcej luzu i klimatu realiów, które przedstawia. Na tle innych serii Ennisa, które do tej pory zdążył pokazać nam Egmont ("Kaznodzieja", "Hellblazer", "Punisher"), przygody Hitmana wypadają niestety najsłabiej. Gdyby był to pojedynczy tom, prawdopodobnie od razu bym się go pozbył, a tak może jeszcze skuszę się na spróbowanie z kolejnym, zanim podejmę decyzję, ale póki co lektura raczej ciężkostrawna i zdaje się, że najsłabszy komiks, jaki czytałem w ostatnim czasie.