Tak jak dwa pierwsze komiksy z Hill House Comics uważam za bardzo udane. Mające swoje wady, ale zdecydowanie całościowo wypadające na plus czytadła. Tak trzeci komiks
Toń uważam za najsłabszy z całej trójki.
Historia rozpoczyna się od odkrycia statku, który zaginął w latach 80. Na zbadanie i odzyskanie wraku zostaje wysłana wynajęta przez korporację, do której należał statek, ekipa specjalizująca się w takich rzeczach. Dodatkowo towarzyszy jej jeden przedstawiciel korporacji oraz dwoje biologów morskich (dla mnie nadal pozostaje zagadką co ta dwójka miała robić podczas ekspedycji). Oczywiście okazuje się, że część zaginionej załogi, nadal żyje, przy czym nie postarzeli się o 40 lat i wyglądają tak jak w dniu kiedy statek zaginął
Klimatem komiks przypomina filmowe "Coś" Carpentera. Do czego nawet przyznaje się Hill w dodatkach jakie znajdują się na końcu komiksu (zresztą nazwiska trójki głównych bohaterów i braci to właśnie Carpenter).
Mamy zatem ekipę, która musi przeżyć w niesprzyjających warunkach arktycznych, gdzie każdy z nich może zostać zainfekowany pasożytem, który zamieni go w ślepo posłusznego osobnika pozaziemskiej inteligencji. Co znowu przywodzi na myśl film "Inwazja porywaczy ciał".
Hill znowu miesza i zapożycza różne wątki z różnych dzieł literackich czy filmowych. Spora część akcji jest do przewidzenia, ale sam finał jest ......eeee. Hill spuszcza w nim bombę, bo musi być zaskakująco. Problem jest, że czytelnik nie miał nawet prawa się domyśleć takiego zakończenia, bo jest wyciągnięte totalnie z d....y
Może przeczuwać ewentualnie, że pasożyty coś kombinują, ale wątpię, aby sam był w stanie odkryć to co serwuje autor w finale. Jedynie mogę dodać, że zakończenie to wjazd na maxa klimatów lovecraftowskich.
I jest jeszcze motyw związany z walkmanem dzięki któremu użytkownik może czytać w umysłach oraz kamień, który wszyscy pragną mieć jeśli go zobaczą. Nie jest nigdzie powiedziane, jakim cudem pasożytom, które miały do dyspozycji ludzką technikę, były w stanie nadać tym urządzeniom te zdolności. I jest to bardzo ważny motyw bo bez nich bohaterowie nie byli by wstanie pokonać głównego złego.
Tak jak poprzednie komiksy w ciekawy sposób opowiadały zaprezentowane w nich historię, których finał chciałem poznać, tak w tym przypadku od pewnego momentu komiks zaczął mnie męczyć. Za dużo Hill chciał tu wpakować przez co ucierpiała fabuła. Sporo tu klisze, tylko że Hill nic z nimi nie robi. Nie tak jak w przypadku
Kosza pełengo głów, gdzie motyw slasherów ograł w ciekawy sposób. Tutaj tego nie ma. Spora część trupów, która ściele się podczas lektury "Toń" w ogóle nie wywiera żadnej reakcji na czytelniku, bo czytelnikowi nie zależy na tych postaciach, bo ich totalnie nie zna. Zarysowanych mamy tu dobrze tylko trójkę braci Carpenterów oraz wysłannika korporacji, którego watek i finał jest totalnie do przewidzenia. Nawet dwójka biologów morskich jest totalnym tłem.
Jedynie warstwa wizualna Stuarta Immonena oraz kolory Dave Stewarta trzymają poziom od początku do końca, ale to zdecydowanie za mało.