Jezu, zmęczyłem tych Siedmiu żołnierzy. W skrócie - przekombinowane jak Ostatni kryzys, który też mi nie podszedł. Dalej możliwe spojlery.
Nastawiałem się na udziwnienia Morrisona, ale to jest przegięcie. I tak czytałem sobie 200 stron, 400, 600 z nadzieją w myślach:
Coś tam się kręciło, niektóre wątki i postaci całkiem fajne (Frankenstein, Bulleteer, Zatanna). Ale niektóre głupkowate (Klarion; piraci w metrze? ale że serio? kurde, to było pisane serio). Może jakby to czytać seriami, ale nie, ułożone raz zeszyt taki, raz śmaki. A w seriach też kombinacje, tysiąc wątków i postaci. A na co to komu potrzebne? Nie zdążyłem poznać i polubić postaci, a tam pyk kolejne. Jacyś mafiozi, jacyś rycerze, jacyś Sheeda, gdzieś tam Darkseid. Zaraz, tam był jakiś Pająk. O, jest znowu. Trochę się czułem jak w długich seriach Andreasa (trochę, wiadomo, Andreas w zakręceniu nie do pobicia). Ale o co chodzi, dokąd to zmierza, jaki to ma sens? Gdyby te serie od początku trzymały poziom, to OK, ale za dużo jest słabych elementów. W dodatku dużo niedopowiedzeń, których rozwiązanie nie jest ciekawe. Przykładowo Frankenstein na misji dostał dane, że ten Kosmo-Rogacz to jest taki a taki, a ci Sheeda to się kapnął, że są tacy a tacy. Finał jak skrót meczu. I też nie wiem, co tam się do końca zadziało.
Nie dla mnie takie zakrętasy, oj nie.
Ale przynajmniej przypomniałem sobie, że Grant Morrison fajnie rysuje.