Też niedawno skończyłem lekturę Doom Patrolu Morrison i dla mnie to jest fajna rzecz, ale do Bagniaka czy Sandmana to daleka droga. Długo się to wszystko rozkręca. W zasadzie na początku sporo zeszytów od przeciętnego komiksu superbohaterskiego różni się tylko dziwnością przeciwników (więc podśmiechujki z X-Menów wyglądają, jakby gruby śmiał się z łysego; dalej spojlery). Tak to mamy schemat łupanki, gdzie Robotman dostaje łupnia, po czym sprawę załatwia Jane albo Rebis. Dziwność dziwnością, ale tam każdy zachowuje się dziwnie, nawet (w miarę) normalne postaci. Dorothy zajmuje się głównie parzeniem kawy (po co jest w tym zespole, żeby im na kark sprowadzić zagrożenie?; nikt się nią za bardzo nie opiekuje, choć wiedzą, jaką ma moc). O tym, jaki jest doktor Caulder, dowiadujemy się z tego, jak jest opisywany przez innych bohaterów, a nie z jego zachowania (szefu zamiast dbać o zespół coś tam kombinuje na boku, ale mało kto zwraca na to uwagę). Robotman cały czas nazywa Rebis Larrym, choć X razy było mu mówione, że to już nie jest (tylko) Larry. Rysunki na początku wyglądają często tak, jakby Richard Case nie do końca umiał rysować.
Ale nic to. Powoli się to wszystko rozkręca. Spośród mnóstwa dziwnych pomysłów wiele jest ciekawych. Pojedyncze zeszyty to perełki. Jest mocny twist z Caulderem. Ogólnie jest dobrze, ale mogło być o wiele lepiej.