Podczas majówki zjechałem do domu rodzinnego, gdzie sięgnąłem na półkę młodszego brata. Leży tam kilka klasyków, w tym...
Kiedyś przeczytałem dość trafne spostrzeżenie, że komiksy "kultowe" dzielą się na komiksy
znakomite i komiksy
ważne.
Znakomite komiksy to te, które po latach wciąż świetnie się czyta, a po lekturze chcemy do nich wracać. Natomiast
ważne komiksy cieszą się zasłużoną renomą, którą doceniamy, ale samo czytanie ich po latach nie robi już takiego wrażenia.
Kryzys na Nieskończonych Ziemiach zdecydowanie zaliczyłbym do tej drugiej kategorii.
Czytanie go było dla mnie naprawdę ciężkie. Ogrom światów, czasoprzestrzeni, bohaterów oraz łotrów, w historii będącej kulminacją pięćdziesięciu lat wydawnictwa DC, zaowocowało
ogromną ilością ekspozycji, która mnie zwyczajnie zmęczyła. Wszechwiedzący narrator często opowiada o tym, co się wydarzyło, lub wydarzy, a bohaterowie tłumaczą sobie i czytelnikowi co się wydarzyło, dzieje się teraz, lub niedługo się stanie jeśli czegoś nie zrobią, lub zrobią coś niewłaściwie. Większość dialogów to zadawanie pytań i tłumaczenie skąd wynikła taka, a nie inna sytuacja, a mimo to najważniejsze wytłumaczenie - o co właściwie chodzi i kto jest za to odpowiedzialny - pojawia się niemal w połowie historii. Według mnie o wiele za późno. Nie mogę odmówić widowiskowości tego projektu i pewnie czytając go w odcinkach można złapać trochę oddechu, a gdy zapomni się jakiegoś szczegółu, przydatne są te przypomnienia o czym właściwie czytamy. Ja jednak pochłonąłem całość przez dwa dni i byłem po tym dość wyczerpany.
Najmocniejszym punktem pierwszego
Kryzysu DC są rysunki George'a Péreza. Idealnie trafiają w mój gust, bo wychowałem się na kreskach z lat 80-tych, to jest właśnie
mój styl. Samo wydanie Egmontu popełnia jednak duży błąd, bo wydrukowano je na kredzie, a tamte rysunki - z o wiele mniejszą ilością kolorów i cieni - znacznie lepiej prezentują się na szorstkim, gorszej jakości papierze. Według mnie ten nowy papier i odrestaurowana kolorystyka odbierają warstwie wizualnej jej uroku, klimatu tamtych lat.
Jako fan Batmana jestem też lekko rozczarowany znikomą rolą mojego ulubionego superbohatera w całej historii. Spodziewałem się, że taka ikona DC odegra ważną rolę w tym
Kryzysie, a zarówno on, jak i Robin oraz Batgirl, zaliczają zaledwie gościnne, mało istotne występy. Albo zadają komuś ciosa w jednym panelu na 30 stron, albo błąkają się przez chwilę zdając sobie sprawę jak mało mogą zrobić w obliczu tak ogromnego zagrożenia. Trochę słabo.