Do kolejnego zeszytu Daredevila od Chipa Zdarky'ego podchodziłem niechętnie. Po tym co na łamach DD działo się ostatnio zwątpiłem już w to, że Zdarsky może wyjść z dołka, w który wpadł podczas inwazji symbiontów. A jednak nowy zeszyt obudził we mnie nową nadzieję. Jest co prawda jeszcze za wcześnie by wieścić tryumfalny powrót, bo to początek kolejnego story arcu i Zdarsy dopiero inicjuje nowe wątki. Ogólnie mamy powrót do street levelowego klimatu i to wychodzi serii na plus. Znów czuję, że czytam Daredevila a nie komiks o jakichś ulicznych Avengers. To co najbardziej mi się podobało to przejmowanie dzielnicy przez
nowego Kingpina i dość ciekawy pomysł, w którym Elektra każe sobie płacić wybierającym haracze jeśli chcą się pojawiać w Kitchen. Ciekawie rysuje się też wątek badań w Ravencroft
. Niestety są też elementy fabuły, których nie kupuję. Po pierwsze
syn Kingpina, choć sama postać jest pisana ciekawie. Dalej wnerwia mnie Mike Murdock - kłopotliwy spadek po Soule'u, z którego Zdarsky powinien zrezygnować
Trochę też za długo ciągnie się wątek Daredevila w więzieniu. Mam wrażenie, że Zdarsky sam utkwił w martwym punkcie i nie wie jak wybrnąć z własnych sideł. Ogólnie zeszyt był przyjemną odmianą od zeszytów poprzednich, ale wciąż nie jest to poziom z "Know Fear", "No Devil's, only God" cy "Through Hell". Liczę jednak, że Zdarsky wyjdzie na prostą, przynajmniej po lekturze ostatniego zeszytu taka nadzieja zaczyna świtać.